poniedziałek, 8 grudnia 2014

Elektryczny lider

Kiedy w Kuusamo był dziesiąty i szósty, pomyślałem sobie, że jego zwycięstwo w Klingethal było bardziej jednorazowym wyskokiem, który wynikał, a jakże, z wysokiej formy, ale także z przyjaźnią z konkretną skocznią i małym zachłyśnięciem się rywali na początku sezonu. Wygrana w Lillehammer zmieniła moją optykę jego pozycji w bieżącej stawce Pucharu Świata. Czy Roman Koudelka wreszcie zadomowi się w ścisłym topie?

Roman Koudelka latem tego roku. Aerodynamiczny wąs a la Adam Małysz powoli się zarysowuje.
(fot. Clément Bucco-Lechat/Wikimedia Commons, lic. CC BY-SA 3.0)
Pamiętam, kiedy lat temu - mniej więcej - dziesięć, przeglądając pewien wówczas znany (a dziś już nieistniejący) czeski portal o skokach, trafiłem na zdjęcie młodego zawodnika. Młody zawodnik pośród wyszczególnionych obok starszych kolegów z kadry, wyróżniał się ogromnym kaskiem, w którym topiła się jego głowa. Fotografia podpisana była charakterystycznym i łatwym do zapamiętania dla polskiego odbiorcy nazwiskiem - Koudelka. Mijały sezony, a czeski junior poczynał sobie na światowych skoczniach coraz śmielej. W 2006 roku, praktycznie bez doświadczenia w seniorskich skokach, zaskoczył świetnymi skokami w Letniej Grand Prix. Kiedy przyszła zima, Roman zadomowił się w Pucharze Świata i zdobył nawet mistrzostwo świata juniorów. Wydawało się, że Jakub Janda może być spokojny o to, czy będzie miał kto godnie go zastąpić w światowej czołówce.

I faktycznie - kolejne sezony były dla Romana Koudelki bardzo udane, bywał blisko miejsc na podium w zawodach PŚ. Niektórzy wymieniali go wśród faworytów do medalu na MŚ w Libercu w 2009 roku. Stał się rozpoznawalną postacią w światku, przede wszystkim ze względu na pewne cechy charakterystyczne związane z jego skokami. Mocne wyjście z progu okraszone wystawianiem języka, a następnie "elektryczne" rozedrganie w powietrzu to differentia specifica skoczka zza naszej południowej granicy. Jednak już sezon olimpijski 2009/10, poza błyskiem (12. miejsce) na samych igrzyskach, był dla Czecha zupełnie nieudany. Swą pozycję odbudowywał z wielkim mozołem.

Wreszcie udało się. W sezonie 2011/12, mimo niełatwych początków (w Harrachowie zaliczył groźnie wyglądający upadek), zadomowił się w czołówce. Pierwsze podia, piąte miejsce w Turnieju Czterech Skoczni i dziesiąta pozycja w klasyfikacji końcowej PŚ. Mistrz świata juniorów sprzed lat jest na swoim miejscu - wydawało się. Ale już następna odsłona walki o Kryształową Kulę (2012/13) była, kolokwialnie mówiąc, klapą. Jak bowiem inaczej nazwać jedynie 40 punktów zdobytych w przeciągu całej rywalizacji? Jakby tego było mało, przed kolejnym sezonem odniósł poważną kontuzję, co wykluczyło go ze startów w pierwszej części zmagań najlepszych skoczków świata w drugim dla niego sezonie olimpijskim. Zastanawiano się, czy ten niewątpliwie zdolny, ale pechowy skoczek będzie wreszcie zawodnikiem najwyższej światowej klasy?

Roman Koudelka mocno zaczął obecny sezon. Skąd ten błysk? Z jednej strony, z pewnością, procentuje doświadczenie, którego nabrał przez te kilka burzliwych lat w Pucharze Świata. Z drugiej - może być to zmiana trenera. Powrót do Czech Richarda Schallerta, który wprowadzał Koudelkę w świat wielkich skoków, mógł zadziałać jak potężny kopniak po nierównych latach przepracowanych pod wodzą Davida Jiroutka. Wydaje się też, że Koudi dopracował technikę skoku, a nie bez znaczenia pozostaje fakt, że w okresie przygotowawczym w końcu nie zaskoczyły go żadne niemiłe niespodzianki. Dobra forma pana Romana, która pojawiła się pod koniec poprzedniego sezonu zimowego, a latem także dawała o sobie znać, powędrowała jeszcze w górę. Na razie się utrzymuje. Czy na długo?

Moim zdaniem, właśnie teraz Koudelka ma szansę na to, by zaznaczyć swoją obecność w stawce prawdziwie mocnymi akcentami. To może być jego czas. Jeśli w tym momencie pójdzie za ciosem, to nareszcie może pozbyć się piętna skoczka "nierównego". Tylko czy "elektryczny" lider Pucharu Świata jest w stanie tego dokonać? Myślę, że tak. Przypomina mi trochę Kamila Stocha, który także mozolnie budował swoją pozycję, po drodze dowodząc co jakiś czas, że ma papiery na prawdziwego mistrza - nie na jednego z wielu. Realnie widzę więc szansę na polsko-czeskie pojedynki na szczycie. I wcale nie mam tu na myśli niesfornych turystów na Śnieżce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz