niedziela, 14 grudnia 2014

Upadek

Upadek Kubackiego. Upadek Murańki. Punktów brak. Polskie skoki ewidentnie są w kryzysie. Ale z każdego kryzysu można wyjść. W tym przypadku być może nawet bardzo szybko. Obawiam się jednak, że to innego upadku powinniśmy się obawiać...

Po skokach każdego reprezentanta Polski w niedzielnym konkursie chowałem twarz w dłoniach, z nutką nadziei sprawdzając przez palce, czy to wszystko dzieje się naprawdę. Niestety, działo się. Zawiedli wszyscy. Najmniej pretensji należałoby mieć chyba do Dawida Kubackiego, który miał pecha do warunków i zręcznie wybronił się przez poważniejszymi obrażeniami przy upadku. Czy wyjazd do dalekiego Niżnego Tagiłu był Polakom potrzebny? Chyba jeszcze za wcześnie, by to oceniać. Wątpliwości oczywiście są. Ale krytyczny huk w mediach na pewno nie pomoże polskiej kadrze. Uratuje nas tylko spokój. Właśnie spokojne treningi, nawet za cenę wycofania z zawodów, zapewne przydałyby się zawodnikom Łukasza Kruczka. Pamiętajmy jednak, że decyzję podejmie szkoleniowiec. Ten sam, którego jeszcze niedawno wynosiliśmy pod niebiosa.

Pisałem kilka tygodni wcześniej o zaufaniu do trenera Kruczka. Tego zaufania nie tracę. Zdarzało się już naszym wychodzić z podobnych tarapatów - oby było tak i teraz. W tym sezonie pech nabrał szczególnego wymiaru, bowiem nastroje znacząco popsuła kontuzja Kamila Stocha. Wieść o powrocie mistrza olimpijskiego może być wielce pozytywnym bodźcem dla kadry - ale na taką wiadomość prawdopodobnie jeszcze trochę poczekamy. Jeśli już żaden plan nie wypali, zawsze można liczyć na cud. Mnie marzy się historia jak sprzed roku, w której rolę Thomasa Dietharta odegrałby Kuba Wolny... Pożyjemy, zobaczymy.

Polskie skoki może jeszcze nie upadły, ale po niedzielnych zawodach zaczynam bać się o skoki narciarskie w ogóle. Jednoseryjny konkurs wygrał Severin Freund, po skoku na 131,5 metra. Wszystko w porządku - wydawałoby się. W końcu - odległość całkiem solidna, a nazwisko jak najbardziej kojarzone ze ścisłą czołówką. Problem w tym, że Freund w zasadzie niczym się w tych zawodach nie wyróżnił. Jego skok wyglądał po prostu blado przy tym, co pokazali Gregor Schlierenzauer i Anders Fannemel (135 metrów) oraz przede wszystkim Stefan Kraft (138 metrów - rekord skoczni). To ten ostatni zawodnik zrobił na mnie największe wrażenie w niedzielę. Choć i w jego przypadku nie obyło się bez kontrowersji. Ale o tym za chwilę.

Dlaczego zwyciężył Niemiec? Po raz kolejny dał się we znaki system przelicznikowy. Uśredniony pomiar siły wiatru zabrał Freundowi tylko 0,9 pkt, zaś Fannemelowi, Kraftowi i Schlierenzauerowi kolejno: 9,1 pkt, 11,7 pkt. oraz 12 pkt. Wszyscy oni, prócz Krafta, ruszali z tej samej bramki startowej, toteż Kraft dostał o 5 punktów mniejszy "podatek belki" (pozostała trójka miała doliczone po 9,9 pkt.). Gdyby nie noty za wiatr (zostawiając rekompensaty za belki), wygrałby dziś Schlierenzauer, z przewagą zaledwie 0,1 pkt. nad Kraftem i 0,5 nad Fannemelem. Czy to wielka nowość, że wygrał nie ten, który skoczył najdalej? Oczywiście, że nie - to, że w skokach ważną rolę od kilku lat odgrywa matematyka, wszyscy wiemy. Ale są takie zawody, kiedy razi to bardziej. Dziś przeliczniki raziły praktycznie przez cały konkurs (ostatecznie przerwany po buli Andreasa Koflera w II serii). Choćby dlatego, że mocny boczny wiatr liczył się automatycznie na korzyść zawodnika, a wiatr w plecy na górze zeskoku, uniemożliwiający odlecenie skoczkom, był za słaby w porównaniu z wiatrem pod narty, który wiał w miejscu, do którego zawodnicy nie mieli szansy dolecieć. Wreszcie sytuacja z Freundem, któremu może faktycznie wiało pod narty słabiej, ale, na Boga, skoczył wyraźnie krócej!

(uzupełnienie z 15.12.: Nie proponuję nagłej całkowitej rezygnacji z przeliczników. Potrzebne są zmiany, którymi powinni zająć się specjaliści, aby rekompensaty w większym stopniu odzwierciedlały sytuację na skoczni. System może być pomocny, ale potrzebuje reformy!)

Przeliczniki nie były dzisiaj jedyną bolączką, którą powinna się zająć Międzynarodowa Federacja Narciarska. Kraft, lecąc tak daleko, faktycznie pokazał klasę. Ale choć skoczył rewelacyjnie, dostał zawyżone noty za styl. Niestety, choć jestem zwolennikiem instytucji not za styl, to muszę stwierdzić, że sędziowie w Niżnym Tagile zgubili gdzieś swoje okulary. Dwie "19" i łączna nota za styl 55,5 punktu dla Krafta, któremu po lądowaniu narty rozjechały się we wszystkie strony świata (a skok był prawie podparty) to, nie boję się mocnego słowa, kompromitacja arbitrów oceniających. Nie jest to pierwszy raz, kiedy krytykuję sposób rozgrywania zawodów z podobnych powodów. Skoro sprawa, niczym zmora, wraca z pewną częstotliwością, nie można problemu bagatelizować. Jeśli odpowiedni decydenci nie wprowadzą poważnych zmian, to w końcu będziemy mieli do czynienia z upadkiem. Upadkiem pięknej dyscypliny, która wciąż jeszcze przyciąga miliony ludzi przed ekrany. Jeszcze.

3 komentarze:

  1. Tak na prawdę to początek sezonu. Nie ma co załamywać rąk i zwieszać ze smutku głów. Myślę, że nasi skoczkowie jeszcze pokażą na co ich stać i ta kiepska dyspozycja jest tylko przejściowa. Bądźmy optymistami. Jeśli ich aktualna "forma" przeciągnie się do końca stycznia, dopiero wtedy zacznę się martwić.:) Z niecierpliwością wyczekuję powrotu Kamila. Ciekawi mnie jak poradzi sobie po tej niespodziewanej i wymuszonej przerwie.
    Mówią, że marzenia się spełniają, więc jak dadzą Jakubowi szansę wypróbowania swych sił w czasie TCS... Kto wie? Może i my będziemy mieć swojego Dietharta.
    Osobiście uważam, że system przelicznikowy nie jest zły. Temat ten poruszył także Marcin Hetnał na skijumping.pl i zgodzę się z tym co napisał: "Mi nie chodzi o to, że te przeliczniki i rekompensaty są bez sensu. One mają sens. Ale tylko do pewnego momentu. Tylko jeśli ich wpływ jest naprawdę nieznaczny. ". Dzisiaj nie mniej jak kosmiczne oceny sędziów za skok Krafta, zdziwiło mnie także odwołanie konkursu przed skokami 10 zawodników. Myślałam, że będą ciągnąć rywalizację jak zwykle - bez końca.

    Pozdrawiam,
    Aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Fala krytykująca Kruczka i samych zawodników właśnie ruszyła. Na razie się od niej odcinam, bowiem, tak jak napisałem, zaufanie do trenera mam. Ale nie można na pewno mówić, że jest dobrze. Wydaje się, że Engelberg należałoby sobie odpuścić, potrenować w spokoju, "odciąć głowy", oczywiście nie dosłownie. Wtedy jest szansa na w miarę przyzwoity występ w Turnieju Czterech Skoczni. Oczywiście, najważniejsze będą MŚ w Falun i wierzę, że wtedy forma Polaków będzie dobra. Jest jeszcze trochę czasu.

    Nie neguję przeliczników jako takich. Jestem zwolennikiem "podatku belki", bo często usprawnia rozgrywanie zawodów (przed "erą przeliczników" nie było bardziej irytującej sytuacji od powtarzania wielu skoków z powodu zmiany bramki startowej). Co do przeliczników wiatru, być może są potrzebne, ale nie w takiej formie jak teraz. To jest właśnie to, o czym pisze p. Hetnał i z czym się zgadzam. Poważne zmiany są konieczne. Trudno mi zaproponować konkretne rozwiązanie - nie jestem fizykiem/matematykiem, ale takich specjalistów FIS z pewnością ma, więc niechże panowie/panie przysiądą i głowią się nad tym, jak tu nie wypaczać konkursów! ;) Naprawdę wolę konkursy typu "wygrana Yumoto" lub "wygrana Urbanca" niż taki, jak wczoraj.

    Jest jeszcze inna sprawa - "jednoseryjność". Tu należałoby, o czym zapomniałem wspomnieć w notce, pomyśleć o wprowadzeniu połowicznej punktacji w PŚ w przypadku odwołania II serii. FIS naprawdę ma o czym myśleć!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dokładnie! Sama idea istnienia systemu przelicznikowego nie jest zła, jednak tak jak wspomniałeś należy zmienić jego formę.
    W przypadku "jednoseryjności" nigdy nie brałam pod uwagę przyznawania zawodnikom połowy puli punktowej. Jest to całkiem sprawiedliwe.
    Engelbergu sobie jednak nie odpuścili. Oby wrócił im zeszłoroczny "luz w dupie". ;)

    OdpowiedzUsuń