poniedziałek, 30 listopada 2015

Goleszów... i koniec. Wywiad z Tadeuszem Tajnerem

Jeżeli zaczynają tutaj i nie pokazuje się im innych skoczni, to uznają, że tak ma być. Że nie ma nic lepszego na świecie. Jeden wyjazd, choćby do Bystrej. I wtedy już krzyczą: „mama, no ale co my tutaj mamy...?”

Od lewej: igelitowa skocznia K 30, nieczynna skocznia K 50, igelitowa skocznia K 17.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Z Panem Tadeuszem Tajnerem, trenerem skoczków w klubie LKS „Olimpia” Goleszów, rozmawialiśmy na terenie miejscowego kompleksu skoczni.

Zacznijmy od największej, nieczynnej skoczni, powstałej tuż po wojnie. Jak to z nią było?

Funkcjonowała jako K 50. Była kompletna. Z igelitem, oświetleniem. 

Był moment, że przyszedł nowy zarząd i stwierdził, że trzeba to zmienić. I zlikwidowano ją. Igelit, który „Olimpia” produkowała sama, i to u mnie w domu, zakopano gdzieś w dziurze. Raz, później, była przymiarka, żeby zrobić z tego obiekt K 60. Brakło środków. To były dorywcze pomysły. Znalazło się akurat 5 tysięcy, to wzięto koparkę i trochę zrobiono. Na zasadzie: może ktoś to kiedyś popchnie dalej. 

Bardzo żałuję, że zniszczono tę skocznię. Miała wszystko, co było potrzebne. Choćby fachowe nawodnienie. Teraz musimy ciągać ze sobą węże. 

Rozsypująca się stara wieża najazdowa jeszcze stoi.

Kiedyś zasugerowałem: wywieźmy ją na złom. Mamy na to zgodę, ale nie ma kto tego zrobić. A kupiłoby się za to chociażby wiązania dla dzieciaków.

W 2004 czy 2005 roku zorganizowałem w tym miejscu ostatnie zawody. Próg ulepiliśmy ze śniegu. Przyjechał m.in. Klimek Murańka z trenerem Franciszkiem Groniem-Gąsienicą. Były skoki po 40 metrów.

Z lewej strony mamy igelitową „trzydziestkę”. 

Tu wszystko niszczeje. Igelit jest całkowicie do wymiany. Myśmy to zimą przygotowali, jest niby czynne... Ale niebezpieczne. Żaden trener nie podejmie ryzyka. 

Problem jest z hamowaniem. Jest na to za mało miejsca. Nasi już się do tego przyzwyczaili, potrafią dobrze zakręcić na przeciwstoku. Ale ci z innych klubów się boją. Nie chcą przyjeżdżać. I mają rację, bo dla mniej zaawansowanych jest tu po prostu mało bezpiecznie. 

Stan igelitu pozostawia wiele do życzenia.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Na zimę montuje pan siatki podtrzymujące śnieg?

Siatek nie mamy. Jak jest temperatura -5 stopni Celsjusza, to umiem tak ubić śnieg, żeby się nie zsuwał. W ten sposób zostało przygotowanych kilka konkursów. Jednak wystarczy, że temperatura zejdzie do zera i już wszystko spływa. 

Skoczniom kończą się licencje. W zeszłym roku doraźnie zrobiliśmy odeskowanie i warunkowo Związek pozwolił nam skakać. Tylko że to jest działanie na zasadzie: urobimy się i niewiele to wnosi.

Najmniejsza skocznia wyróżnia się. 

Dostaliśmy niedawno igelit z Rożnowa, z Czech. Stary przykryliśmy nowym. Idzie skakać. Ale profil jest przestarzały, tory krzywe. Tory akurat będziemy zmieniać, bo chcemy wciąż organizować coroczne zawody: na mikołajki czy też w maju, na początek sezonu letniego.

Jaki tu jest główny problem? Trociny na wybiegu. Dzieci na tym nie chcą skakać. Jak któreś „zakantuje” nartą w trocinach, to jest katastrofa. Zakręci nim – i nie daj Boże – narty połamane. A potem są pretensje...

Nie można by tu zasiać trawy?

Dałoby radę to zrobić. Tak jak w Bystrej – wykopać ziemię, nawieźć nowy grunt, potem posiać trawę. Ale trawa jest dobra, kiedy jest sucha. A jak tutaj się poleje, czy spadnie deszcz, to z rozpędu oddawaliby drugi skok na ulicę, wybijając się z przeciwstoku.  

Świeża dostawa trocin na wybieg skoczni K 17 w Goleszowie. (fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Na lewo od K 30 widać jeszcze miejsce po innych skoczniach. 

Na zimę przygotowujemy tam dwa śniegowe obiekty – K 30 i K 15. Mają nowocześniejsze profile od tych starych. Na nich zaczynał skakać Artur Kukuła.

Miały nawet kiedyś tory z desek, żeby narty nie uciekały. Z tym że to nawet nie było frezowane, taka prowizorka. 

Zresztą, zimą mamy jeszcze problem następujący: przygotowujemy skocznie, ubijamy śnieg. Jest to trochę roboty. Potem robimy trening i idziemy do domu... I cały Goleszów przychodzi tu z dziećmi, na przykład na sanki. I nasza praca idzie na marne, bo wszystko, co ubiliśmy jest rozjechane. 

Są plany poważniejszych zmian na tutejszych skoczniach?

Plany są, założenia są, jakieś listy intencyjne podpisane... Co nas blokuje? Chociażby brakuje dokumentacji tych skoczni. A na każdy drobny bieżący remont też musimy mieć zgodę z Urzędu Gminy. Teren należy właśnie do Gminy Goleszów. 

Gdyby udało się doprowadzić do poważnej przebudowy – ile skoczni by tu powstało?

Cztery. Trzy większe i jedna „dziesiątka” – do szkolenia podstawowego. Dla początkujących dzieci, w wieku 5-7 lat, skocznia 10-metrowa sprawdza się idealnie. W Czechach mają takie skocznie w każdym kompleksie. U nas dopiero teraz Wisła ma taki obiekt, perfekcyjny do szkolenia najmłodszych. A my mamy tu trochę dzieci, i one „robią wyniki”. Skaczą głównie właśnie w Wiśle, Bystrej, w Szczyrku.

Zabezpieczeniem na przeciwstoku skoczni K 30 są stare materace.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Ilu to skoczków?

Dwunastu. I więcej mieć nie mogę. Trenują 4-6 razy w tygodniu. Możemy szkolić tylko najmłodsze grupy, potem to się mija z celem... Inaczej byłoby, gdyby był tu trener zawodowy. Ja pracuję dorywczo. 

Kto z tych młodych chłopaków najbardziej się wyróżnia? 

Wszyscy moi podopieczni są w swoich grupach w najlepszych „dziesiątkach” w Polsce. Robert Ryś, Michał Martynek, Mateusz Chraścina, świetny Maciek Staszewski, Antoni Orawski, Kamil Waszek, Marcin Waszek, Wiktor Widenka...

Kiedy taki młodzieniec przychodzi tu po raz pierwszy i widzi, jak te skocznie się prezentują, nie chce uciekać?

Jeżeli zaczynają tutaj i nie pokazuje się im niczego innego, innych skoczni, to uznają, że tak ma być. Że nie ma nic lepszego na świecie. Goleszów... i koniec. I oni się tutaj wszystkiego nauczą, wszystko opanują, o ile oczywiście nic niedobrego się po drodze nie wydarzy. I w porządku.

Jeden wyjazd na lepszą skocznię. Choćby do Bystrej. I wtedy już krzyczą: „Mama, no ale co my tutaj mamy...?” (śmiech).

Tadeusz Tajner na wybiegu skoczni K 17.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
I wypisują się z „Olimpii”...

Właśnie nie! Nikt nie odchodzi. Tu jest lokalny patriotyzm. Nie wiem, skąd to się bierze. Wszyscy widzą co i jak, wszyscy narzekają. Ale zostają. Chętnych jest coraz więcej. A sprzętu zaczyna brakować.

Zapewnienie sprzętu skoczkom – jakie to koszta?

Przykładowo: trzy komplety wiązań – 200 złotych. Niby mało. Ale w budżecie klubu na skoki rocznie przeznaczone jest 13 tysięcy złotych.

Wyposażenie jednego skoczka to 5 tysięcy złotych minimum. Za porządne narty – 580 euro. Kombinezon – 1 400 złotych, buty tyle samo, albo i droższe...

PZN nie może wam pomóc?

Nie mają takiej możliwości. Mogą najwyżej wspierać jakieś działania. Z Gminą podpisali porozumienie w sprawie remontu skoczni. Do Warszawy, do Ministerstwa Sportu trafiły dwa takie wnioski o dofinansowanie – nasz i drugi, z Wisły. Tylko że to wszystko ładnie wygląda do pewnego momentu, na papierze. Spotkają się, podpiszą coś... i koniec.

Budynek zaplecza skoczni.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
A jak jest ze wsparciem Grupy Lotos?

To działało prężnie na początku. Wspierali w pozyskiwaniu młodzieży, dawali sprzęt. Z każdym rokiem wsparcie jest jednak coraz mniejsze. Dostajemy po jednej parze nart na dwunastu zawodników. Wiadomo, dostanie tylko najlepszy.

Kiedy ja skakałem, pod tym względem było lepiej. Była Cementownia Goleszów, do której niegdyś należał teren; przy klubie pracowały brygady remontowo-budowlane. Klub miał swój autobus. Siatkarze grali w drugiej lidze, narciarstwo stało na wysokim poziomie. Ale tak to jest, że zaczyna się w miarę dobrze, a potem...

Działał tu też niegdyś człowiek-instytucja, Pański wujek i ojciec obecnego prezesa PZN, Leopold Tajner. Miał wiele charakterystycznych pomysłów na trenowanie...

To jest dopiero historia! Kiedy skakał jeszcze mój ojciec, jeździło się po rozbiegu na drabinkach. Na zeskoku rozwijano maty brezentowe. W stosunku do tego brezentu rozbieg był trochę za szybki... Były jeszcze próby z matami kokosowymi.

Wujek Leopold uprawiał szybownictwo. Wymyślił, że zamontuje 200-metrową linkę z rolkami – aż do stawu obok skoczni. Skoczek zakładał narty, podpinało się go pasami i zjeżdżał. To była symulacja skoku. Lądował na trocinach. To była wysokość! Podwieszony tylko na tych roleczkach... Trzeba było mieć odwagę.

Innym pomysłem były skoki do wody. Powstały trzy skocznie do stawu, takie na krótkie narteczki...

Będzie jeszcze dobrze ze skokami w Goleszowie?

Jest o tyle dobrze, że w pobliżu mamy inne skocznie. Blisko, tuż za czeską granicą, jest Nydek. Jednak w samym naszym klubie jest ostatnimi czasy nietęgo, bo prezes poważnie zachorował. Wiele obowiązków spadło na mnie. O pieniądze na bieżące sprawy jest trudno. Kluby w Polsce w ogóle są biedne, bo najczęściej utrzymują je gminy. A te mają tyle innych potrzeb dookoła... 

Siłą Goleszowa jest ogromny potencjał ludzki. Szkoda by było go zmarnować.

* * *

Tadeusz Tajner – ur. 1955, były skoczek narciarski, mistrz Polski juniorów, uczestnik prestiżowych zawodów międzynarodowych, m.in. w Lahti i Falun. Obecnie trener klubu LKS „Olimpia” Goleszów, opiekun dwunastu utalentowanych zawodników młodego pokolenia.

Wywodzi się ze słynnego narciarskiego rodu Tajnerów: syn Alojzego, skoczka znanego z potężnego wyjścia z progu; kuzyn Apoloniusza, prezesa PZN i byłego trenera reprezentacji Polski; bratanek dwóch olimpijczyków: Władysława – mistrza i rekordzisty Polski w skokach, oraz Leopolda –  trenera-wizjonera i konstruktora skoczni z Goleszowa.

Rozmawiali: Mikołaj Szuszkiewicz i Artur Bała
Redakcja i zdjęcia: Mikołaj Szuszkiewicz
Serdeczne podziękowania dla p. Jana Szturca za pomoc w organizacji wywiadu.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz