piątek, 9 stycznia 2015

Banita na szczycie

Kiedy był trenerem reprezentacji Polski, musiał zmagać się z ogromną falą krytyki. Po latach, jako trener swojej rodzimej kadry, może czuć się wielkim wygranym Turnieju Czterech Skoczni.

Heinz Kuttin jeszcze jako trener reprezentacji Polski.
(fot.: Tadeusz Mieczyński / Wikimedia Commons, lic. CC BY-SA 3.0)


Heinz Kuttin był na przełomie lat 80. i 90. czołowym skoczkiem narciarskim globu. W wieku osiemnastu lat zdobył brąz mistrzostw świata, a dwa lata później w Predazzo stanął na najwyższym stopniu podium tej imprezy. Malowała się przed nim wielka kariera, jednak z marzeniami pożegnał się dość szybko. Gdy miał 24 lata, kontuzja wyeliminowała go ze startów. Kariery skoczka nie wznowił nigdy. Zdecydował się na podjęcie się fachu trenerskiego. Po kilku latach pracy z juniorami w Villach trafił do Polski. Sukcesy z naszymi juniorami spowodowały, że stał się naturalnym kandydatem na następcę Apoloniusza Tajnera. Ale Polacy, przyzwyczajeni do kosmicznych wyników Adama Małysza, po niemedalowych igrzyskach w Turynie skazali Kuttina na banicję. Nie pomogła nawet niespodziewana wygrana Małysza na Holmenkollen. Ten prognostyk dojścia do wielkiej formy przez Orła z Wisły nie obronił szkoleniowca.

Po krótkim epizodzie w Niemczech oraz owocnej pracy w Villach (m. in. z Thomasem Morgensternem, od sezonu 2008/09), Austriacki Związek Narciarski nie wahał postawić się na Kuttina. Jasne było, że era Pointnera dobiegła końca, choć przecież reprezentanci Austrii w Soczi zdobyli srebro! Przede wszystkim to jednak będący w cieniu najlepszych Schlierenzauer był niczym Małysz dla Kuttina - głównym powodem zmiany trenera. Federacja największej skokowej potęgi nie mogła sobie pozwolić na zatrudnienie byle kogo. Wielu Polaków nie mogło wyjść ze zdziwienia. Jak to się stało, że wielka Austria zatrudniła tego samego Kuttina, który przed laty "zmarnował Małysza"?

Nie da się ukryć, że Kuttin był ofiarą "polskiego piekiełka". Trudno się oprzeć wrażeniu, że mistrz świata anno Domini 1991 to skokowy odpowiednik Leo Beenhakkera. Austriak, tak samo jak Holender, nie mógł zrozumieć, dlaczego w naszym kraju musi tłumaczyć się z każdego ruchu. I wydaje się, że tak samo obaj zostali zwolnieni zbyt pochopnie. Oczywiście, przez lata pracy w Villach, m.in. z wielkim Morgim, nabrał doświadczenia, którego być może nieco brakowało mu w trakcie pracy z Polakami. Nie dowiemy się już, czy gdyby Heinz Kuttin pozostał w Polsce na kolejny sezon, gdyby dano Austriakowi pracować w spokoju, nasi skoczkowie zadomowiliby się w czołówce, a Adam Małysz miał tak samo rewelacyjny rok 2007. Wydaje mi się, że wcale nie musiałoby być gorzej, choć jak najbardziej doceniam ówczesny pomysł zatrudnienia po Kuttinie największego trenera skoków w historii, Hannu Lepistoe.

Dziś Kuttin ma swoje pięć minut. Piękne skoki i sukcesy Krafta i Hayboecka pokazują, że ma pomysł na swoich podopiecznych. Nie złamał go (ani jego zawodników) fatalny początek sezonu w Klingenthal. Prędko zostały wyciągnięte odpowiednie wnioski i Austriacy wrócili na szczyt. Na MŚ w Falun znów będą absolutnymi faworytami do złota drużynowego. Czy po erze Pointnera nastanie era Kuttina? Na takie sądy jeszcze za wcześnie. Ale pokuszę się o stwierdzenie, że były szkoleniowiec polskich skoczków w Austrii, wielki wygrany tegorocznego TCS, może przeżywać jeszcze wiele miłych chwil w gnieździe trenerskim, czego serdecznie mu życzę. Niech tylko czasem podzieli się sukcesami z pewnym swoim byłym asystentem.

1 komentarz:

  1. Ostatnio strasznie irytuje mnie, że zawsze jeśli skok jest krótki obserwujemy znaczne obniżenie punktacji (bądź też jej zwiększenie w przypadku długiego skoku), która tak na prawdę ocenia styl, tj. fazę lotu i lądowanie. Czy długość skoku powinna wpływać na oceny sędziów za styl? Skąd się wzięła taka tendencja?

    Pozdrawiam,
    Aga



    *wiem, że komentarz pasowałby bardziej pod wpisem "Upadek", ale istniało ryzyko, że przez dłuższy czas pozostałby przez czytelników niezauważony

    OdpowiedzUsuń