środa, 11 lutego 2015

Retrospekcje: VI wyprawa skoczniowa

Wyprawa ta była dość szybka, niezbyt obfita w skocznie, i w ogóle przy okazji. Ale wyjątkowa była dlatego, że miała miejsce w moje urodziny, a obiekty, które zwiedziłem, to naprawdę gruby kaliber!

VI wyprawa skoczniowa - lipiec 2009, Harrachov


Wyprawa do Harrachova była jedynie elementem rodzinnego wyjazdu. To spowodowało, że moje skoczniołazowskie możliwości były trochę ograniczone. Jednak wcale z tego powodu nie narzekałem, gdyż Harrachov niekoniecznie był nam po drodze, a "odskok" na Czarcią Górę był dla mnie swoistym prezentem. Tego dnia cieszyłem się bowiem statusem jubilata.

W przygranicznej miejscowości całkiem niedaleko Szklarskiej Poręby znajduje się siedem skoczni - udało mi się wówczas dotrzeć tylko do dwóch. Tych najważniejszych - skoczni do lotów oraz dużej. Pierwszy "mamut" w życiu! Większość skoczni robi na mnie spore wrażenie (nawet te mniejsze), kiedy widzę je po raz pierwszy. Ale zobaczyć na żywo takiego kolosa - szczęka opada. Zresztą, opadłaby być może nawet gdyby stała tam sama skocznia K 125, bowiem to jeden z największych na świecie obiektów klasyfikowanych jako "duże".

Co więcej, były to moje pierwsze zaliczone zagraniczne skocznie!

(F)oto galeria!

Kable, kamienie... Czy to na pewno skocznia? Odwróćmy się trochę w prawo...
Wciąż są kable, są kamienie, w bonusie jeszcze trochę ziemi i jacyś dwaj panowie! Aha, no i skocznie też są. 
Skoków narciarskich zachciało się rowerowi. Takich wrażeń pozazdrościł mu inny jednoślad...
Uczepił się więc pod kolejnego wagonika (czy to się tak nazywa?) i zaczął podążać za snem o lataniu. Widzimy tu przy okazji dwójkę pasażerów na gapę, którzy podczepili się pod rowerową realizację marzeń. Nie odgrywają jednak oni większej roli w tych wydarzeniach.
Jak wiemy, samochody nie przepadają za rowerami, dlatego ta ciężarówka stanęła okoniem bicyklom. Nie będzie spełniania marzeń. Jest mototerror.
Nawet poczciwa Skoda Favorit bierze w tym udział... Smutne...
Jak widać, wszystkie rowery, które chciały sobie polatać zostały skutecznie odstraszone. Dwa egzemplarze, które wjechały na górę, uciekły w siną dal na poszukiwanie szczęścia w karkonoskich lasach, gdzie zapewne spotkały Ducha Gór Karkonosza i żyli długo i szczęśliwie. Niczym szczególnym nie zapisała się w tej historii parka gapowiczów. Ja zaś ruszyłem dalej, obiecując sobie, że kiedyś tam jeszcze wrócę - ze swoim rowerem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz