sobota, 22 sierpnia 2015

XXII wyprawa skoczniowa - dzień drugi

Drugi dzień XXII wyprawy był bardzo owocny. Nie zabrakło odkryć, powrotów, zaskoczeń, wzruszeń...

XXII wyprawa skoczniowa

Dzień I, 14.07.2015 - Machov, Lubawka, Miłków, Karpacz



Gdy już udało nam się wydostać z pięknych Dusznik, gdzie na każdym kroku można było spotkać Fryderyka Chopina w postaci dowolnej (swoją drogą, choroba nie pozwoliła Chopinowi dożyć czasów, w których rodziły się skoki narciarskie - ale myślę że piękno lotu na nartach mogłoby zainspirować go do napisania jakiejś powabnej ballady), przekroczyliśmy granicę polsko-czeską, by znaleźć się niedługo w Machovie. Tam czekały na nas skocznie niepierwszej młodości, ale za to czynne (prawie wszystkie).

Kompleks skoczni "Junior" w Machovie
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Największa z nich swego czasu funkcjonowała latem, jednak czasy świetności ma już najwyraźniej za sobą. Zdjęto z niej igelit, nie najwyższej urody były także tory najazdowe. Dwie mniejsze skocznie (K 19 i K 13) nadają się do treningów. Jeszcze za czasów białych mat igelitowych istniał tam dodatkowy obiekt, po którym na miejscu nie ma już śladu (gdyby istniała jakakolwiek fizyczna pozostałość tej konstrukcji, moglibyśmy sobie dopisać ją do statystyk skoczni zaliczonych) widać go za to na zdjęciach satelitarnych w Mapach Google'a.

Próg skoczni K 34.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Wybieg kompleksu Junior
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Rozbieg najmniejszej skoczni tego kompleksu zaczynał się poniżej platformy znajdującej się pomiędzy dwiema skoczniami igelitowymi. Jak widać, nie pozostało po niej nic.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

W Machovie dopadł nas deszcz - ale od czego jest wieża sędziowska?

Noty za styl dla deszczu: 10 / 10,5 / 9,5.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Jako samozwańczy arbitrzy wyimaginowanych skoków przeczekaliśmy ulewę i przeszliśmy do kolejnego punktu machowskiej wizytacji. Były nim dwie skocznie znajdujące się w pobliżu - największa i najmniejsza w Machovie. Sześciometrowa "igelitówka" jest uroczo wkomponowana w wybieg dużej, nieczynnej już skoczni. Największa skocznia schodów oczywiście nie miała, a zeskok - stromy i mokry od deszczu - nie sprzyjał wspinaczce. Weszliśmy bokiem przez las - i było to jedno z najbardziej ekstremalnych podejść, z jakim mieliśmy do czynienia podczas tej wyprawy. Na górze odnalazł się próg i szkielet wieży najazdowej, po drodze spotkaliśmy też typową skoczniołazowską przyjaciółkę, czyli wieżę sędziowską.

Kombinacja machovska: skok ze skoczni sześciometrowej bezpośrednio po skoku ze skoczni sześćdziesięciometrowej.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Skocznia K 6
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Próg nieczynnej skoczni K 64
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

O tej skoczni mało kto już pamięta. Nic dziwnego, że była bardzo zdziwiona, widząc skoczniołazów.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Machov Machovem, a czas nas naglił. Przez to zmuszeni byliśmy zrezygnować z kilku punktów wyprawy, które z pewnością nam nie umkną przy następnej okazji. Na odpuszczenie skoczni w Lubawce pozwolić sobie jednak nie mogliśmy. Była to największa niezaliczona dotąd przez nas skocznia w Polsce, której zwiedzenie było naszym marzeniem kiedy byliśmy jeszcze piękni i młodzi. Gdy więc trafiliśmy już na nią, (a nie było to trudne, bowiem na skocznię prowadzi bardzo sympatyczny drogowskaz) odrobinkę się wzruszyliśmy.

Sympatyczny drogowskaz.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Zanim jednak ukazała nam się słynna drewniana "osiemdziesiątka piątka", ukazał się naszym oczom nieco dziwny obiekt, w którym rozpoznaliśmy skocznię narciarską - choć z dość płaskim rozbiegiem. Jak się okazało później, jest to skocznia treningowa, która nadaje się do skakania po odpowiednim przygotowaniu ze śniegu.

Na pierwszym planie skocznia treningowa w Lubawce. W tle fragment skoczni normalnej.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Na skoczni normalnej rzuca się w oczy jej "pokrzywienie". Nie da się jednak zaprzeczyć, że jej widok ogólny jest imponujący. Tylko co z tego, skoro skakać się na niej już nie da? Jakiś czas temu rozebrano wieżę sędziowską, a zarwany jakiś czas temu rozbieg nie został naprawiony. Tym sposobem jeden z niewielu jako-tako działających w zachodniej Polsce ośrodków skoków narciarskich w zasadzie funkcjonować nie może, mimo wielu wysiłków miejscowego trenera Wiesława Dygonia.

Krzywy rozbieg czy krzywy zeskok?
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Rozbieg nieużywanej już skoczni K 85.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Skocznia w Lubawce - powiesić kurtkę można, ale skakać nie za bardzo.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Wyczekaną Lubawkę pożegnaliśmy z nadzieją, że kiedyś wpadniemy tam jeszcze na zawody. Kolejnym miejscem, w które zajechaliśmy, a na którego odwiedzeniu bardzo mi zależało, był Miłków. Ta miejscowość pod Karpaczem miała swego czasu skocznię "Strzelec", która stanowiła ważne ogniwo bazy treningowej w Karkonoszach. Kilka wypraw wstecz w zasadzie już na niej byłem, ale z jakichś powodów uznałem, że to wcale nie to miejsce... Tym razem wątpliwości nie było.

Warto posiłkować się technologią. Tym razem nie było wątpliwości. W dodatku znalazł się igelit!
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Na pozostałości skoczni w Miłkowie składa się rząd betonowych podpór rozbiegu, próg i... całkiem okazała kupka igelitu zdjętego z zeskoku, a ułożona wśród chaszczy (zeskok jest cały w drzewach i krzakach) gdzieś w okolicach dawnego wybiegu. Nie pierwsza to skocznia i nie ostatnia, na której spotykamy taki widok. Zastanawiające - czemu właściwie zdejmowano ten igelit, skoro i tak nie trafił on na inny obiekt.

Fundamenty podpór rozbiegu
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Próg skoczni w Miłkowie
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Tyle igelitu!
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Wreszcie zaliczony miłkowski "Strzelec" był ostatnią nowo zaliczoną przeze mnie skocznią tego dnia. Zanim pojechaliśmy do Harrachova, gdzie czekał na nas nocleg, po drodze odwiedziliśmy jeszcze dwie skocznie w Karpaczu. Wejście na szczyt wieży Orlinka to wrażenia niezapomniane (szczególnie spacer po ażurowych schodach wiele metrów nad ziemią).

Kto chętny?
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

O mojej drugiej wizycie na trzydziestometrowej Karpatce mógłbym w zasadzie zapomnieć, bowiem aż żal patrzeć na obiekt, który jeszcze nieco ponad 10 lat temu był modernizowany, a dziś popada w ruinę.

Karpatka w zieleni.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

W Karpaczu zakończył się drugi dzień skoczniołazostwa. Gdy zajechaliśmy do Harrachova, czekały już na nas kolejne kąski. Ale na nie przyszedł czas nazajutrz...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz