wtorek, 18 sierpnia 2015

XXII wyprawa skoczniowa - dzień pierwszy

Choć byłem już na skoczniach przy okazji Pucharu Świata w Planicy, typowy skoczniołazowski sezon rozpoczął się dla mnie od mojej dwudziestej drugiej wyprawy, którą odbyłem wspólnie z kolegami Arturem i Maćkiem. Ruszyliśmy na Dolny Śląsk aż na trzy dni! A co udało nam się zobaczyć? O tym w niniejszej relacji!


XXII wyprawa skoczniowa

Dzień I, 13.07.2015 - Pokrzywna, Duszniki Zdrój


Pierwszym punktem naszej wyprawy była Pokrzywna. Nie wiedzieliśmy czego możemy się szczególnie spodziewać po tej niewielkiej miejscowości koło Prudnika. Kojarzyła nam się ona jedynie z tym, że dawniej była tam skocznia. W głowach mieliśmy zdjęcie tego obiektu, który stanowił tło dla pewnej pani w kożuchu. Ta fotografia przez dłuższy czas była jedynym zdjęciem pokrzywniańskiej skoczni, a ochrzczona została przez nas "Zdjęciem Baby" (tutaj należy zaznaczyć nasz pełen szacunek dla Pani, która znalazła się na tym zdjęciu - "Babą" była oczywiście skocznia, a nie Pani!). Gdy tylko trafiliśmy na miejsce, postanowiliśmy uczcić ten moment wykonaniem "Zdjęcia Baby" w wersji Anno Domini 2015. Tak oto na nowym Zdjęciu Baby mamy skoczniołaza.

Zdjęcie Baby 2015.
(przygotował Artur Bała)

Skocznia w Pokrzywnej to obiekt jeszcze przedwojenny i dawno nieużywany, toteż na pierwszy rzut oka laik może tam miejsca wyczynu narciarskiego się nie dopatrzeć. Jednak o obiekcie tym w okolicy się pamięta - ulica tamże prowadząca nazwana jest po prostu "Skocznią", a pod ruinką stoi tablica informacyjna z przedstawioną historią skoczni. Dobrze zachował się przeciwstok, skoczniowe ukształtowanie terenu da się rozpoznać (zeskok nie jest nawet bardzo zarośnięty), znajdziemy także nieco podmyty już ziemny próg.

W którą stronę tu iść?
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Widok na pozostałość progu w Pokrzywnej.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Widok ogólny skoczni.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Kolejnym punktem wyprawy były Duszniki Zdrój. W tym uzdrowisku skoczni było na przestrzeni dziejów kilka - najbardziej znana to ta przy centrum biathlonowym na Jamrozowej Polanie. Wiadomo nam było także o oryginalnie niemieckiej, a po wojnie wykorzystywanej też przez Polaków skoczni w Zieleńcu (po której nic nie zostało), o obiekcie na Podgórzu i o skoczni na stadionie Pogoni, której dokładną lokalizację znaliśmy z mapy. Internet nie obdarował nas zbyt hojnie informacjami o tej ostatniej skoczni, ale ponieważ wiedzieliśmy gdzie jej szukać, nie sposób było się tam nie wybrać. Na takie eksploracyjne elementy wypraw skoczniowych zawsze czekam z wypiekami.

Skocznia faktycznie była - z boiska Pogoni Duszniki widać przecinkę w lesie, która z dołu zapowiada niewielki terenowy obiekt.

Skocznia na aucie.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Im wyżej wchodziliśmy wzdłuż zeskoku, tym bardziej szokowała nas jego wielkość. Jestem przekonany, że to jedna z największych zapomnianych polskich skoczni, a można było tam fruwać nawet 70 metrów. Gdy wdrapaliśmy się na górę zeskoku, radości - z widoku nie najgorzej zachowanego progu i podpór dawnego rozbiegu - nie było końca. Dla takich momentów warto być skoczniołazem!

Próg skoczni na stadionie w Dusznikach.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Podpory rozbiegu.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Skoro już byliśmy w Dusznikach, grzechem byłoby nie zawitać na Jamrozowej Polanie. Akurat swój trening przeprowadzała kadra biathlonowa. W obawie o zestrzelenie skoczniołazowskich intruzów przemknęliśmy cicho obok stanowisk strzeleckich i rozpoczęliśmy zwiedzanie dawnej skoczni. Zeskok jest już niebywale zarośnięty, ale stara konstrukcja wieży najazdowej wciąż robi wrażenie. Schody na rozbieg są jednak wybrakowane (tak samo jak sam najazd) - nici ze wspinaczki. Wspięliśmy się za to na wieżę sędziowską, która może też nie miała zbyt solidnej konstrukcji schodów, ale uznaliśmy, że spełnia nasze prywatne kryteria bezpieczeństwa.

Ponieważ biathloniści nas nie zestrzelili, mieliśmy okazję obejrzeć niezwykle zarośnięty zeskok skoczni na Jamrozowej Polanie.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Najazd skoczni.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Nieco wybrakowany rozbieg.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

W ogóle nie zwróciliśmy uwagi na to, że na Jamrozowej istniały faktycznie dwie skocznie (co widać na niektórych zdjęciach dostępnych w sieci). Taki jest właśnie minus zwiedzania starych skoczni latem - roślinność jest tak bujna, że nie tylko utrudnia poruszanie się, ale też wiele zasłania. Ponieważ informacja o dwóch obiektach dotarła do nas już po wyprawie, do statystyk dopisujemy sobie jeden obiekt.

Łażenie po skoczniach, dojazdy, drobne problemy z samochodem i szukanie noclegu - to wszystko kosztowało nas sporo czasu, dlatego na kolejne skocznie przyszedł czas w kolejne dni. W Dusznikach zregenerowała nas woda prosto z leczniczego źródła, toteż można było z impetem ruszyć w dalszą drogę. Ale o tym w kolejnych częściach!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz