niedziela, 22 listopada 2015

Nadzieja

Wszystkich tych, którzy spodziewają się, że ten tekst będzie traktował o Robercie Matei - Polskich Skoków Wielkiej Nadziei - muszę niestety rozczarować. 

Kamil Stoch
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)


Skoro nie o Matei, to pewnie o tym, że po słabym początku sezonu w wykonaniu Polaków trzeba mieć nadzieję na poprawę sytuacji w kolejnych konkursach? O, cóż to byłaby za fatalna sztampa. Choć oczywiście taka nadzieja nikomu nie zaszkodzi.

Ile już lat cała Polska śledzi ten najpopularniejszy zimowy serial? Czy nie jest tak, że chociaż teoretycznie każdy kolejny sezon jest sequelem poprzedniego, pewnie schematy fabuły są niezmienne? Że można się pokusić się o stwierdzenie: to nawet nie sequel, ale remake?

Pierwsze zawody nigdy nie są dobrym probierzem całego sezonu, który rozpoczynają. Ile to już razy w pierwszym odcinku polscy skoczkowie zawodzili nas skakaniem o 90% gorszym niż latem? Ilu to już mieliśmy takich młodziutkich-utalentowanych Danielów Andre Tande, którzy błyszczeli przez połowę sezonu, a potem uchodziło z nich powietrze?

A może... może to jest tak, że choć wiemy co nas czeka, lubimy poudawać, że oglądamy coś zupełnie nowego. I że lubimy się trochę powściekać. I tego Kruczka to w zasadzie nie lubimy, chociaż z trzech ostatnich wielkich imprez przywozimy medale. I jak jakiś medal się jeszcze trafi, to wtedy go polubimy, ale tylko na chwilę. Do kolejnego Klingenthal, bo przecież otwarcie sezonu jest ważniejsze od Turnieju Czterech Skoczni i mistrzostw świata razem wziętych. 

Mam nadzieję, że nauczyliśmy się już, że nie warto się przejmować pierwszym odcinkiem. I że w najbliższych dniach nie będzie paniki, która niepotrzebnie powoduje nerwową atmosferę. Oby nie było jej także tuż po momentach kulminacyjnych. Tu do mojej nadziei dochodzi wiara. A wierzę, że nie będzie źle - i scenarzyści tego sezonu nie będą chcieli tego zepsuć nagłą chęcią wykazania się szczególną inwencją.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz