W planie XXVII wyprawy skoczniowej, z pewnością ostatniej w tym roku, było przede wszystkim zwiedzanie "Beskidzkiej Trójcy", czyli dawno zapomnianych skoczni w Węgierskiej Górce, Rajczy i Zwardoniu. Jednak przed najważniejszymi punktami podróży udało się znaleźć czas dla innej skoczniowej "trójcy" i to nie byle jakiej, bo stołecznej.
Lata świetności warszawskiej skoczni - wystawka zdjęć w budynku na jej dawnym terenie (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
XXVII wyprawa skoczniowa - cz. 1
13-14.11.2015 - Warszawa
Warszawa miała przed laty kilka skoczni. Najbardziej znanym i charakterystycznym takim obiektem w Stolicy była 40-metrowa pierwsza polska skocznia igelitowa (powstała pod koniec lat 50.), położona przy ul. Czerniowieckiej na Mokotowie. Jak opowiadał mi startujący w latach 80. Józef Pawlusiak, początek sezonu igelitowego nie mógł obyć się bez warszawskich zawodów 9 maja, z okazji Dnia Zwycięstwa. Skakano też na 22 Lipca, o czym wspomniał mi swego czasu w internetowej korespondencji Janusz Duda, dumny rekordzista obiektu (48,5 m). Charakterystyczna konstrukcja skoczni jeszcze kilka lat temu wznosiła się ponad dachy Mokotowa. Ale nie był to jedyny obiekt do fruwania służący stołecznym narciarzom.
Historia nieco mniejszej, ponad 20-metrowej skoczni na Agrykoli sięga czasów przedwojennych. Po II wojnie światowej (1952) zbudowano nową konstrukcję, która przetrwała do lat 70. - do momentu odbudowy Zamku Ujazdowskiego. Także w latach 50. przygotowano dwie skocznie w Lesie Bielańskim: 15- i 5-metrową.
Wszystkie te miejsca były mi już znane ze wspólnych wypraw z warszawskim skoczniołazem Maciejem N. (na mokotowskiej skoczni byłem w 2010, na Agrykoli i Bielanach rok później). Tym razem na "obchód" wybrałem się ze skoczniołazem katowickim Arturem B. I odrobinę się pozmieniało!
Zaczęliśmy od Agrykoli. Po skoczni nie istnieją już żadne pozostałości konstrukcyjne, ale miejsce jest do rozpoznania - charakterystyczne dla skoczni ukształtowanie terenu z lekko wkopaną dolną częścią zeskoku, brak drzew... Są też umocnienia zbocza (metalowe bolce oraz siatka), co do których przez moment mieliśmy nadzieję, że może jednak to pozostałość po skoczni. Okazało się, że znajdują się na terenie całej skarpy.
Bula i zeskok skoczni, na której w latach 50. skakał m.in. Władysław Gąsienica-Roj, późniejszy zasłużony sędzia, działacz i trener. (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Dziś hamujący zawodnicy musieliby uważać na kosz na śmieci. (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Z Ujazdowa przetransportowaliśmy się na Czerniowiecką. Pięć lat temu można było zobaczyć tam jeszcze wieżę najazdową, fragment rozbiegu i ruinę wieży sędziowskiej. Te konstrukcje dziś już nie istnieją. Wciąż stoi za to budynek, na którym opierała się dolna część najazdu i próg. Znajdują się w nim poczta i serwis narciarski.
Na tym właśnie budynku opierał się dawniej zeskok. (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Podobny do tego widok dawniej roztaczał się z progu, choć m.in. uboższy o apartamentowiec na dole. (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Ogrodzenie zeskoku jest niekompletne, toteż da się wejść tam bez większego wysiłku. Co cieszy - jest tam względny porządek. Wykoszono wszystkie chaszcze, które w 2010 uniemożliwiały przystępną eksplorację miejsca. Zeskok odsłonił się na nowo. Wyraźnie widać, że na wybieg została nawieziona ziemia (stok przechodzi w płaski teren "za wcześnie"), co miało miejsce w związku z niezrealizowanymi ostatecznie planami urządzenia tam stoku narciarskiego.
Schody - jedna z niewielu pozostałości (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Jedno się nie zmieniło - tak, jak złożony w jedno miejsce na uboczu, leżał zdjęty z zeskoku igelit, tak leży tam nadal. Prawdopodobnie już ze dwadzieścia lat.
Warszawskie cmentarzysko igelitu. (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Do kompletu pozostały nam Bielany. Od nich zaczęliśmy kolejny dzień wyprawy i miało to być dobre preludium przed zwiedzaniem na południu Polski. O szukaniu pozostałości po skoczni 5-metrowej nawet nie było mowy (nikłe szanse na powodzenie), skupiliśmy się na tej nieco większej. W jej przypadku rozpoznanie miejsca przez niefachowe oko byłoby sporo trudniejsze, niż w przypadku Agrykoli. Rozbieg, zapewne drewniany, musiał zaczynać się na ziemnym nasypie, który jest w tym miejscu dobrym punktem orientacyjnym. Po usytuowaniu drzew i nieznacznym wkopaniu terenu można rozpoznać, w którym miejscu tamtejszej skarpy znajdował się zeskok.
Widok z poziomu wybiegu. Na górze widoczny charakterystyczny nasyp, na którym prawdopodobnie opierał się rozbieg. (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Tak oto zaliczona została pierwsza "trójca" tej wyprawy. Jak poszło z innymi skoczniami? O tym już w kolejnej części relacji!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz