Łukasz Kruczek (fot. Mikołaj Szuszkiewicz) |
Po pierwszych zawodach w tym sezonie wspominałem o nadziei i wierze. Jedna i druga towarzyszyła mi, być może z pewną naiwnością, jeszcze do dziś. Nawet po dramatycznym wywiadzie Stocha dla TVP w zeszłym tygodniu liczyłem po cichu na świąteczną regenerację naszych i zostawienie złego licha za sobą. Beznadziejny Oberstdorf oznacza koniec nadziei, koniec wiary i chyba także koniec zaufania.
Nie ma w tym sezonie ważniejszej imprezy od Turnieju Czterech Skoczni, może z wyjątkiem MŚ w lotach, ale wiemy że ta impreza rządzi się własnymi prawami. Dlatego sezon, choć będzie trwał jeszcze niemal trzy miesiące, praktycznie kończy się dla Polaków i chyba tylko złoto światowego czempionatu mogłoby jakkolwiek zmienić tę perspektywę. W polskiej kadrze, ekipie z niezwykle dużym potencjałem - złożonej z bardzo zdolnych, doświadczonych już i nawet utytułowanych skoczków - wszystko stanęło na głowie.
Na twarzach naszych reprezentantów rysuje się poczucie beznadziei i, co najgorsze, niewiedzy. Nikt nic nie wie. Nie wiadomo dlaczego nasi skaczą tak słabo i nie wiadomo co zrobić, żeby było lepiej. Z przerażeniem czytam słowa Rafała Kota, który mówi, że polscy skoczkowie są sparaliżowani na wewnętrznych treningach, bo muszą walczyć o miejsce w składzie reprezentacji. A przecież taka sytuacja powinna wyłącznie mobilizować sportowca! W kadrze nie ma żadnej atmosfery. Wydaje się, że nie jest nawet nerwowo, jest po prostu beznadziejnie. Można tylko rozkładać ręce. Co robić w takiej sytuacji?
Wydaje się, że pora na decyzje personalne. W trakcie sezonu nie będą miały one większego sensu, ale jeśli w ogóle ta mroczna zima kiedyś się skończy, prawdopodobnie będziemy mieli do czynienia z pożegnaniami. A kogo warto by powitać? Giełda nazwisk będzie z pewnością gorąca. Wymienianie konkretnych nazwisk już w tym momencie byłoby pewnym nietaktem, ale na pewno włodarze polskiego narciarstwa zaczęli już rozważać możliwe ewentualności.
Wszystko wskazuje na to, że podstawą powinno być zatrudnienie na stałe współpracującego z kadrą psychologa. Słyszalne było zarzekanie się, że taka osoba nie jest potrzebna, że polscy skoczkowie są już na tym etapie, że poradzą sobie sami doskonale. Tymczasem nie radzą sobie w ogóle. Sam psycholog sportowy kadry nie zbawi, ale o tym, jak ważna jest głowa w skokach narciarskich, wie każdy nawet średnio zorientowany sympatyk tej dyscypliny.
Jeszcze nie jest za późno, żeby ze Stocha, Żyły, Kota, Kubackiego, Murańki, Huli, a przecież także zaplecza: Stękały, Wolnego, Kłuska, Miętusa, Zniszczoła i innych zrobić skoczków światowej czołówki. Każdy z nich ma co najmniej kilka lat skakania przed sobą. Ale nie mam wątpliwości, że pozytywne efekty zmian możliwe są w krótszym czasie. Wystarczy tylko nie przestraszyć się i tych zmian faktycznie dokonać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz