niedziela, 8 grudnia 2013

Czekamy na polską Gianinę Ernst

Skokowy weekend w Lillehammer był długi, wietrzny (bezlitosny Ksawery napsuł krwi zawodnikom i zawodniczkom szczególnie w piątek) i wbrew oczekiwaniom nie odpowiedział na wiele pytań, które kibice zadawali sobie po Kuusamo. Na pozycję lidera Pucharu Świata powrócił król Schlierenzauer, ale występ Gregora na dużej skoczni pozostawił wiele do życzenia. Nasz Krzysztof Biegun nie zapunktował ani razu, wobec czego wysłanie go na Uniwersjadę przestało wydawać się zupełnie bezsensowne. Nierówni Polacy odnotowali łącznie dwa miejsca w pierwszej dziesiątce zawodów, jednak głównym wydarzeniem tego tygodnia dla naszych skoków był historyczny występ piątkowy.


Lilehammer może się pochwalić kompleksem olimpijskich skoczni, ale także położeniem nad jeziorem Mjøsa
(fot. Hasse A / Wikimedia Commons) 


Ubolewam, że Telewizja Polska nie zdecydowała się na pokazanie konkursu mikstowego. Pomijam już fakt, iż konkursy te są naprawdę ciekawe (do tej pory każdy mikst stał na dobrym poziomie). W miniony piątek na start zdecydowała się, po raz pierwszy, reprezentacja Polski. Pierwszy raz w historii skoków narciarskich kobiet Polki wystąpiły w Pucharze Świata. Magdalena Pałasz i Joanna Szwab. Te nazwiska należy zapamiętać. Tworzą one historię tej dyscypliny na naszym rodzimym podwórku. Wynik konkursu pomijamy, ale nikt, może prócz nielicznych pismaków-pieniaczy, nie oczekiwał cudów. Nasze dziewczyny skoczyły na swoim poziomie, a sam wierzę w to, że ten poziom będzie rósł.

Fakt, że w skokach narciarskich kobiet jesteśmy w tym miejscu, w którym jesteśmy, jest niestety winą zaniedbań włodarzy polskiego narciarstwa, którzy (z wyjątkami) przez lata traktowali tę dyscyplinę po macoszemu. Starania o włączenie kobiecych konkursów w program igrzysk olimpijskich trwały od dawna, jednak w naszym środowisku nie traktowano tego poważnie. Teraz, kiedy panie zadebiutują w Soczi, budzimy się z ręką w nocniku. Owszem, z ambitnymi skoczkiniami, w tej chwili przecierającymi szlaki dla kolejnych koleżanek. Owszem, z kilkoma młodymi zawodniczkami. Jednak to opóźnienie w stosunku do reszty świata jest niestety duże. Skaczącym Polkom, które są już w zaawansowanym wieku juniorskim, brakuje oskakania na skoczniach normalnych i w prestiżowych zawodach w ogóle. 
 
To, że zdolne piętnastolatki startują w zawodach najwyższej rangi i odnoszą tam sukcesy, to norma w żeńskiej odmianie skoków. Prawie pięć lat temu na MŚ w Libercu piąte miejsce zajęła 13-letnia wówczas Francuska Coline Mattel. We wczorajszym konkursie Pucharu Świata drugie miejsce zajęła rewelacyjna Niemka Gianina Ernst, która jeszcze wiosną reprezentowała Szwajcarię. Córka Joachima Ernsta, mistrza Niemiec z 1982 roku, urodziła się w roku... 1998. Podium zaliczyła w swoim debiucie w PŚ, a wcześniej miała za sobą jedynie dwa występy w Pucharze Kontynentalnym. Najlepsza obecnie zawodniczka na świecie, Sara Takanashi, jest tylko dwa lata starsza od Ernst i wiele wskazuje na to, że zostanie pierwszą w historii mistrzynią olimpijską. U nas, ich rówieśniczki startują na skoczniach 60-metrowych, co i tak jest postępem w stosunku do tego, co było jeszcze całkiem niedawno. 



Coline Mattel obserwująca zawody na Średniej Krokwi. Gdybym miał obstawiać, co sobie wtedy myślała, postawiłbym na: "Że też każą nam skakać na takich trupach..." (Fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Mam nadzieję, że i polskie skoki doczekają się swojej Coline Mattel, Gianiny Ernst, czy nawet Sary Takanashi. Wśród młodych skoczkiń bardzo dobrze rokuje Kamila Karpiel (rocznik 2001), która w swojej kategorii wiekowej na krajowym podwórku nie ma sobie równych, a i z Magdaleną Pałasz i Joanną Szwab potrafiła już nawiązać równą walkę. Teraz wszystko w rękach trenerów i działaczy - dajmy szansę naszym dziewczynom trenować nie tylko na malutkich skoczniach, pozwólmy im oskakiwać się w zawodach międzynarodowych. Szukajmy nowych kandydatek. Wiem, że dużo już zmieniło się na lepsze. Cieszy to, że powołano kadrę narodową, że tworzy się grupy szkoleniowe dla młodszych. Ale w przypadku tak dużego zapóźnienia, potrzeba jeszcze więcej odwagi. Tego życzę wszystkim odpowiedzialnym za rozwój skoków narciarskich pod flagą biało-czerwoną.

1 komentarz:

  1. Na ostatniej konferencji PZN spotkałam się z ciekawym stwierdzeniem Prezesa Tajnera. Razem z Kruczkiem byli proszeni o skomentowanie wrażeń po konkursie mieszanym. Oczywiście wrażenia takie, że chłopcy sobie potrenowali, sprawdzili jak to jest skakać na zmianę z dziewczynami, a Aśka i Magda pojechały zdobywać doświadczenie, którego im brakuje. Bo to treningi niedostosowane do dziewcząt, bo nawet osobnej szatni nie mają, bo są pomijane wśród dobrze skaczących chłopców, bo nikt się tu skokami kobiet nie interesuje i że jak powołali ekipy szkoleniowe dla dziewczyn, to jest ich trochę, ale to dopiero dzieciaki. Ale! Pan Tajner dość śmiało stwierdził, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby na ZIO w Korei złożyć mocny skład na mixa i że jest to całkiem prawdopodobne, że tak właśnie będzie. Jeśli się uda, złożyć mocny skład, albo chociaż doprowadzić zawodniczki do takiej formy, żeby był sens je w ogóle wysyłać na igrzyska, to ja się będę bardzo cieszyć. Ale dziewczyny potrzebują jeszcze dużo treningów i dużo uwagi PZNu, bo mam wrażenie, że bez tego, to się nie da. I przede wszystkim ważne, żeby ani one się nie zrażały, że jadą tylko na kwalifikacje i treningi i żeby PZN się nie zrażał, że wysyła je tam na marne. Ja znam dwie dziewczyny z Zagórza i wiem jak to jest z motywacją i rywalizacją o uwagę trenera kiedy trenują z chłopakami. Do tego mają praktycznie tylko K40, bo poza tym to skakały w Krzemieńcu i Gilowicach. No i jak tu sprawdzić, co z nich wyrośnie, jak na Szczyrk musiałyby czekać aż do liceum? A Kaśka jest z rocznika Karpiel. Nawet jak pojadą na LOTOS, to przecież nie pójdą w ciemno skakać na większe skocznie, a jak pójdą, to co to da, jak się będą bały? Ale skoro chłopaki w końcu tak ładnie odskoczyli, to ja wierzę, że dziewczyny też dadzą radę.

    OdpowiedzUsuń