sobota, 15 lutego 2014

Kosmiczny Kamil Stoch

To musiało się tak skończyć. Kiedy rano obudziłem się i wyjrzałem przez okno zobaczyłem piękny, wiosenny dzień. Wyszedłem z domu po gazetę z Kamilem Stochem na okładce. W powietrzu unosiła się atmosfera marzeń do spełnienia. 


Mistrz na podium (fot. PAP, źródło: onet.pl)
Byłem pewny, że to będzie dzień, w którym marzenia będą się spełniać. Zadawałem sobie tylko pytanie - czyje? Czy spełnią się marzenia Kamila Stocha o drugim złotym medalu olimpijskim? Miałem to pytanie zapisane gdzieś w podświadomości, ale zgodnie z wrodzoną ostrożnością nie dopuszczałem go do myśli. W końcu może być różnie, a w przeciwieństwie do wielu gadających głów z telewizora nie chciałem zapeszać. Perspektywa drugiego medalu Kamila to kosmos. Z drugiej strony - Ziemia też jest w kosmosie.
 
Ale przed konkursem skoków miały miejsce zawody panczenistów na 1 500 metrów. Bardzo liczyłem na Zbigniewa Bródkę. Strażak z jednostki w Łowiczu, trenujący w klubie z Domaniewic. Reprezentant regionu łódzkiego. Ziemi, z której pochodzę, na której wychowałem się i na której mieszkam. Podczas jazdy Bródki przeszedłem próbę gardła - krzyczałem, choć przecież nie było szans, żeby usłyszał mnie z odległości ponad 2 000 kilometrów. Trzy dziesiąte sekundy przewagi nad Holendrem Verweijem, jest złoto! Trzecie polskie złoto w Soczi - tak przecież nie było nigdy. A tu jeszcze skoki...

Musiałem się uspokoić przed zawodami. Interesuję się skokami od dzieciństwa. Przeżyłem wiele sukcesów Adama Małysza, wiele chwil pięknych, ale także gorzkich - zawsze pochłaniających mnie w całości. Skoki stały się moim życiem i przez lata siła tych emocji nie ustaje. Szczególnie, że są do tego powody. Po erze Małysza w polskich skokach nastała era Stocha. Oglądając jego skoki wciąż mam osiem lat. Wciąż oglądam te dyscyplinę z taką samą fascynacją. Kiedy Polak skacze po złote medale, ciężko opanować nerwy. 

Gdy pierwsza seria zbliżała się do decydujących momentów, serce zaczęło bić bardzo mocno. Kamil skoczył znakomicie, ale to nie była deklasacja taka jak na skoczni normalnej. Za plecami Stocha wielki Noriaki. Za nim jeszcze Freund i Prevc. Reszta raczej bez szans. Pora uspokoić się przed drugą serią. A w serii drugiej odliczanie. Świetny Prevc. I ten szalony Kasai. Weteran oddał mistrzowski skok. Czapki z głów. Japończycy się cieszą. Ja też, bo bardzo lubię tego gościa. Ale to Kamil jest numerem jeden. Poszedł. Ten skok nie wygląda na idealny. Ląduje chyba tuż przed komputerową niebieską linią. 

To będzie złoty dzień Noriakiego. Tak wydawało mi się po skoku Kamila. Włodzimierz Szaranowicz (a może to był Marek Rudziński?) mówi, że Stoch dostał słabsze noty od Japończyka. Ale była przewaga z I serii, ona może okazać się kluczowa... Realizator transmisji trzyma wszystkich w napięciu niezwykle długo... Na pierwszym planie Kasai, za nim elektroniczna tablica wyników. Wiedziałem, że to na niej wynik pojawi się najpierw. Mój wzrok utkwił w rogu, oczekujący żółtej, złotej jedynki. Pojawiła się. 

Do mnie rozdzwoniły się telefony, a co dopiero musiało dziać się z telefonami Kamila czy trenera Łukasza Kruczka. Zdolny skoczek z Zębu, Funaki z Podhala, mistrz świata dzieci sprzed lat, którego ubogi jeszcze w poważne sukcesy biogram wpisałem dziewięć lat temu do polskiej Wikipedii jako wikipedysta Walther. Teraz jest to hasło o dwukrotnym mistrzu olimpijskim w skokach narciarskich. Widziałem na żywo jego pierwsze zwycięstwo w Pucharze Świata. I ten skoczek dziś patrzy w niebo podczas ceremonii kwiatowej. Patrzy w daleki kosmos, którym jeszcze niedawno wydawały się jego wielkie zwycięstwa. 

Wzruszenie godne Mistrza. Wzruszenie Kamila i moje wzruszenie. Takich wzruszeń nikt nam nigdy nie zabierze. I takich wzruszeń życzę wszystkim polskim kibicom. I zawodnikom, rzecz jasna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz