Adam Małysz niejeden raz krytycznie odnosił się do pomysłów Waltera Hofera. fot. Mikołaj Szuszkiewicz |
Od dłuższego już czasu mamy do czynienia z tendencją do reformowania skoków narciarskich. Wprowadzane zmiany, mniej i bardziej ingerujące w dotychczasowy porządek tej pięknej dyscypliny narciarstwa klasycznego, zawsze wywołują wiele kontrowersji. Najgłośniejszy i najbardziej dyskusyjny pomysł, który stał się ciałem to oczywiście osławione rekompensaty za wiatr oraz zmienioną długość rozbiegu. Bezpieczeństwo i sprawiedliwość - tym kierowano się przy wprowadzaniu zmian. Wydaje się, że przeliczniki rozwiązują największy problem, z którym przez dziesięciolecia borykały się skoki narciarskie - loteryjność spowodowana tym, że "jednemu podwieje pod narty, a drugiemu w plecy". I wszystko byłoby w porządku, ale system ten jest bardzo daleki od ideału, co widać niejednokrotnie szczególnie wtedy, gdy kierunek wiatru jest inny nad bulą i inny na przykład nad punktem K.
Można jednak przyjąć, że sama koncepcja rekompensaty za wiatr jest słuszna i należałoby skupić się nad jej udoskonalaniem. W międzyczasie, FIS ni stąd, ni zowąd - nomen omen - wyskakuje z zupełnie nową propozycją. O co chodzi? W pierwszej serii konkursu startować ma czterdziestu najlepszych zawodników kwalifikacji (najlepsza dziesiątka z PŚ nie będzie prekwalifikowana). Zostaną oni jednak podzieleni na grupy (czterech po dziesięciu zawodników). Sześciu najlepszych skoczków każdej grupy zapewni sobie awans do drugiej serii. Z tym że... jako wynik końcowy w zawodach będzie liczył się jedynie wynik z rundy finałowej. Skoki oddane w "fazie grupowej" będą więc jak gdyby przedłużeniem kwalifikacji, a funkcję całego konkursu pełnić będzie jedna seria.
FIS chce testować nowe reguły (w nieco zmodyfikowanej formie) tego lata, a przy powodzeniu rozgrywania zawodów w takiej formule, w następnym sezonie zimowym zostanie ona zastosowana w konkursach lotów narciarskich. Warto wspomnieć, że czternaście lat temu również testowano koncepcję opartą na fazie grupowej. Wtedy to się nie przyjęło. Czy przyjmie się teraz? Mam szczerą nadzieję, że nie. Powód jest prosty - nie ma to się nijak do dążenia do maksymalnego wykluczenia loteryjności w skokach. W momencie, kiedy zawodnik może odpaść w I serii mimo że skoczył dalej od skoczków, którzy awansowali, gdyż mieli słabszych rywali w grupach (zbliżony problem występuje w systemie KO) i w szczególności kiedy o końcowym wyniku decydować ma jeden skok - ucieka się od sprawiedliwości. Aż chciałoby się powtórzyć za pewnymi starszymi paniami z popularnego filmiku: "A komu to potrzebne?"...
Nowe zasady mają wprowadzić większą widowiskowość. Pytanie tylko - dla kogo taka rywalizacja będzie bardziej atrakcyjna? Kibice nie cierpią, kiedy zamąca się obraz rywalizacji sportowej coraz bardziej skomplikowanymi wymysłami. A jeszcze bardziej nie cierpią tego, gdy zawodnik widocznie słabszy, ze względu na dziwny regulamin, wygrywa z tym, który był od niego lepszy. W skokach czynników decydujących o wyniku - poza czysto wymiernym, czyli odległością, jest już wystarczająco dużo. To noty za styl (których, jako pięknej tradycji, będę bronił), warunki wietrzne i ten czynnik, który ma wpływ tychże warunków neutralizować - rekompensata. Dopóki jednak system przelicznikowy jest w takiej formie jak teraz, sam potrafi zaciemnić realną sytuację na skoczni. Teraz (wbrew choćby wypowiedzi Kamila Stocha, który sugerował że w najważniejszych zawodach powinno rozgrywać się więcej rund) próbuje się wcisnąć kolejny element loteryjności.
Sport z założenia ma być wymierny. Citius, Altius, Fortius - szybciej, wyżej, silniej. To dewiza olimpijska, która doskonale oddaje istotę rywalizacji na współczesnych arenach. W momencie, kiedy do tego, co jest istotą, dorzuca się zbyt wiele "klocków" z założenia urozmaicających, a w gruncie rzeczy zaśmiecających jasny obraz sportu - zwyczajnie obrzydzających zabawę - układanka rozsypuje się i powoduje lawinę, przed którą uciekają widzowie. A kiedy nie ma kibiców, sport przestaje mieć sens i staje się sztuką dla sztuki, o ile jeszcze taką sztukę będą chcieli wykonywać sportowcy.
Na koniec - coś na rozluźnienie i nie do końca związanego ze skokami. Kiedy wymyśliłem tytuł notki, przyszedł mi do głowy utwór znakomitego polskiego zespołu Anawa, kojarzonego głównie z Markiem Grechutą, choć przecież jedyny krążek grupy firmowany jedynie jej nazwą powstał, kiedy wokalistą Anawy był już nie Grechuta, a wcześniejszy członek zespołu Dżamble, Andrzej Zaucha. I właśnie z tej płyty (z roku 1973) pochodzi kompozycja Jana Kantego Pawluśkiewicza i Zygmunta Kaczmarskiego "Nie przerywajcie zabawy" (z tekstem Leszka Aleksandra Moczulskiego). "Ludzie to duże dzieci, na pewno kiedyś dorosną" - mam nadzieję, że panowie Hofer i spółka dorosną do tego, by niekorzystnych zmian w Pucharze Świata nie wprowadzać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz