niedziela, 27 kwietnia 2014

Święty skoczek

Dwa lata temu na portalu skijumping.pl ukazał się mój tekst na temat skokowej przeszłości papieża Jana Pawła II. Z okazji kanonizacji słynnego Polaka przypominam ten artykuł. Abstrahując od moich przekonań religijnych i oceny kultu Papieża, uważam że warto wspomnieć o związkach ze skokami tak znanej postaci.

Powszechnie wiadomo, że Karol Wojtyła był człowiekiem gór. Odnajdywał przyjemność w jeździe na nartach. Czy mógł mieć coś wspólnego ze skokami narciarskimi? Okazuje się, że tak.

Z narciarską pasją Wojtyły wiąże się wiele anegdot, jak choćby ta przedstawiona w książce „Kwiatki Jana Pawła II”:

Pewnego razu zapytano Karola Wojtyłę, czy uchodzi, aby kardynał jeździł na nartach. Wojtyła uśmiechnął się i odparł: - Co nie uchodzi kardynałowi, to źle jeździć na nartach!

O jeździe na nartach Karola Wojtyły mówi się wiele, najczęściej przy wspominaniu jego przywiązania do sportu w ogóle. Rzadziej wspomina się jednak o tym, że młody Karol Wojtyła na nartach nie tylko jeździł, ale także… skakał. Skoki narciarskie kojarzą nam się głównie z występami zawodników, przemierzających ponad stu-, a czasem i dwustumetrowe odległości w kasku, kombinezonie i nartami rozłożonymi w locie w kształt litery V. Jednak skoki narciarskie wyglądają tak właściwie dopiero od lat 90., wcześniej charakteryzowały się innym stylem lotu, wyposażeniem zawodnika, skocznie miały inne profile. Od czasów przedwojennych, dyscyplina ta przeszła wiele mniejszych, bądź większych rewolucji; a to właśnie wtedy przyszły papież skakał na nartach. Należy więc wyobrazić sobie młodziutkiego jeszcze Karola Wojtyłę w wełnianej czapeczce, z drewnianymi nartami równolegle prowadzonymi w locie, skaczącego raczej amatorsko, w ramach młodzieńczych zabaw.

O związkach ze skokami narciarskimi Karola Wojtyły wiadomo z relacji jego znajomych. Eugeniusz Mróz, gimnazjalny kolega Lolka (jak Wojtyłę nazywano za młodu) na łamach tygodnika „Niedziela” wspominał o małym obiekcie do skakania, którego współtwórcą był przyszły błogosławiony.

W zimie 1934/35 r. wybudowaliśmy na Dzwonku z udziałem Lolka skocznię narciarską. Jej próg stanowiła solidna belka spod torów kolejowych. Dostarczył ją Zbyszek Siłkowski. Rekord naszej skoczni wynosił aż... 6 m i 40 cm, a należał do Zygmunta Kręciocha z Choczni.

Odległości w okolicach sześciu metrów na pewno nie są imponujące z punktu widzenia sympatyka skoków, ale jest to ciekawostka jak najbardziej godna odnotowania, biorąc pod uwagę to, z jak znamienitą osobą się ona wiąże. Nie jest to jednak jedyne świadectwo związane ze skokami narciarskimi z udziałem Papieża. O stosunkowo znacznie większym wyczynie Lolka Wojtyły wspominał inny kolega z lat szkolnych - Jerzy Kluger. W wywiadzie opublikowanym w miesięczniku „Przebudzenie” opowiada już nie o kilkumetrowych odległościach, ale o wynikach nieco bardziej znaczących:

Papież od młodości interesuje się sportem. Na Łysej Górze była mała skocznia, i podobno Papież skoczył tam na nartach 27 m. W każdym razie ja skoczyłem około 15 m.

Jak widać, mamy tu prawdopodobnie do czynienia już nie z budowaną przez młodocianych entuzjastów sportu skocznią całkowicie amatorską (wysyp takowych w Polsce mogliśmy zauważyć w ostatnich latach - na fali małyszomanii), a obiektem, mimo że niewielkim, to używanym bardziej wyczynowo (mimo to, o podwadowickiej skoczni próżno szukać innych informacji, niż tych mających związek z wyczynami Karola Wojtyły. Na stokach Łysej Góry dziś skaczą amatorzy, być może nawet i w tym samym miejscu). Odległość dwudziestu siedmiu metrów mogła być na tej skoczni całkiem niezłym wynikiem. Sam Papież przyznał się jednak, że udało mu się osiągnąć nieco słabszy, lecz zacny wynik - dwudziestu metrów, o czym przypomniał „Magazyn Sportowy” w artykule „Papież, którego sportowcy kochali”:

Lubił oglądać skoki Adama Małysza. Po jednym ze zwycięstw skoczka z Wisły miał zwrócić się do swojego sekretarza, biskupa Stanisława Dziwisza tymi słowami: - U nas też była skocznia na Łysej Górze koło Wadowic. Staszek, przyznaj, ile skoczyłeś? Bo ja 20 metrów.

Nie wiemy, czy Karolowi Wojtyle zdarzyło się skakać na nartach, gdy był już biskupem i później. Na narty wybierał się przecież jeszcze jako papież, aż do lat 90.,kiedy to „białego szaleństwa” zabronili mu lekarze. Na samą skocznię jednak powrócił. W 1997 roku na naszej najsłynniejszej Wielkiej Krokwi podczas mszy świętej Adam Bachleda-Curuś złożył Papieżowi hołd Górali Polskich. W tym wydarzeniu uczestniczyło ponad trzysta tysięcy wiernych. Tak więc nie Adam Małysz, a Jan Paweł II był tym skoczkiem narciarskim, który przyciągnął na Krokiew rekordową widownię (choć, rzecz jasna, pojawił się tam w zupełnie innym charakterze, niż sportowiec).

Specjalne miejsce w sercu Jana Pawła II dla sportu pozostało do końca, tak jak i świat sportu zawsze zapamięta wadowiczanina jako Papieża-Sportowca. Papieża, który uwielbiał piłkę nożną, kajaki, ale także, może przede wszystkim - narty, na których zdarzało mu się skakać. I nie ważne, czy sześć, dwadzieścia, czy dwadzieścia siedem metrów. Bo czy znany był do tej pory przypadek skoczka-świętego? Nie. I to kolejna rzecz, która czyni Jana Pawła II postacią nietuzinkową.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz