wtorek, 3 czerwca 2014

Retrospekcje: I wyprawa skoczniowa

Tą notką rozpoczynam serię moich wspomnień związanych z wyprawami skoczniowymi. To będzie dla mnie chwila prawdy - okaże się, jak dobrą mam pamięć! 

Widok ogólny mojej prywatnej świątyni skoków narciarskich.
fot. Mikołaj Szuszkiewicz

I wyprawa skoczniowa - (9 i) 12 maja 2004 - Łódź

O mojej pierwszej wyprawie wspominałem już nieco z okazji mojego dziesięciolecia na skoczniach. Pisałem, że wówczas mało kto wiedział o istnieniu starej skoczni narciarskiej w Łodzi. Faktycznie, tak było. Sam o tym fakcie wiedziałem wtedy od kilku lat z opowieści rodziców. Dziwię się sobie, że przez ten czas jako bardzo młody, ale bardzo zaangażowany fan skoków narciarskich nie poszedłem jej zobaczyć. Ten moment musiał jednak nadejść. Złożyło się na to kilka elementów, a głównym powodem, dla którego zdecydowałem się ostatecznie na spacer był fakt posiadania (pożyczonego) aparatu cyfrowego. Dzięki temu miałem w perspektywie podzielenie się zdjęciami ze światem. Najpierw jednak odwiedziłem skocznię bez aparatu.

W dalszym ciągu dziwię się, jak to możliwe że do tamtej pory nie widziałem tego obiektu. W końcu Rudzką Górę znałem od małego i byłem na niej nie raz! Ta rekonesansowa pre-wyprawa była dość łatwa pod kątem poszukiwań. Kawałek spaceru i oto jest. Była to właściwie pierwsza skocznia narciarska, którą zobaczyłem z takiego bliska. Jako już zupełnie mały chłopiec byłem ileś lat wcześniej pod Wielką Krokwią w Zakopanem (a chyba nawet na górze!), ale wtedy jeszcze skoki narciarskie nie obchodziły mnie zanadto, a i za dobrze tego nie pamiętam. 

Wracając do skoczni na Rudzkiej Górze - mimo że obiekt był zarośnięty krzakami i upstrzony walającymi się śmieciami, zrobił na mnie piorunujące wrażenie. Choć zeskok miał tylko piętnaście metrów, miałem wtedy wrażenie, że jest naprawdę potężny. Dotąd nie wiedziałem czego do końca się spodziewać - raczej wyobrażałem sobie miejsce, w którym "skoczniowość" dawno się zatarła. A jednak, będąc tam byłem w stanie sobie wyobrazić, że przed laty odbywać się tu mogły zawody. Z tym że... prawdopodobnie nigdy to nie miało miejsca. 

Fascynujący kamienny próg skoczni na Rudzkiej Górze.

Kilka dni po moim pierwszym spacerze na skocznię, 12 maja 2004 roku poszedłem już tam z aparatem i uwieczniłem zachwycające widoki. Właśnie ten moment uważam za swoją pierwszą właściwą wyprawę. Nie zapomnę, kiedy jako niezbyt wysportowany młodzieniec, wdrapywałem się pod górę idąc zeskokiem niemalże na czworaka. Kiedy już zdjęcia mojego autorstwa trafiły do internetu, zawrzało. Ktoś o skoczni napisał na dużym lokalnym forum, potem ktoś inny napisał tekst na dużym lokalnym portalu... Aż wreszcie znalazły się nawet plany skoczni wykonane przez architekta Edmunda Borońskiego. 

Nie dziwię się ludziom krzywo patrzącym się na mnie, kiedy z zafascynowaniem pokazuję im zdjęcia krzaków. Nie każdy musi rozumieć, że w tych krzakach był rozbieg skoczni narciarskiej.
Tym sposobem zapomniana skocznia, zbudowana na przełomie lat 60. i 70., znów miała swoje pięć minut. Tylko nikt nie przypominał sobie, żeby ktokolwiek tam skakał... Tym większe było moje wzruszenie, kiedy sześć lat później Łódź Ski Team zorganizował tam amatorskie zawody. Być może pierwsze na Rudzkiej Górze zawody w skokach narciarskich, chyba że takowe organizowali sobie rudzcy harcerze jeszcze przed II wojną światową (wówczas góra znajdowała się w granicach miasta Ruda Pabianicka). Spotkałem się bowiem ze wzmianką, że na tym samym wzniesieniu mieli oni prowizoryczną skocznię. Nic więcej na ten temat nie wiadomo. 

Teren zarośnięty, ale jak najbardziej skoczniowy!

Ta wyprawa (nazwana tak szumnie, bo nie był to długi i wymagający spacer) spowodowała, że odkryłem w sobie skoczniołaza. Na fali tegoż odkrycia zacząłem gromadzić informacje o dawnych skoczniach na terenie całej Polski. Dzięki temu wiedziałem gdzie szukać dalej. I kiedy miałem okazję być w okolicy miejscowości skoczniowej - nie mogłem odpuścić, skocznia musiała być zaliczona i sfotografowana. I tak jest do dziś!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz