środa, 23 lipca 2014

Czy letnie skoki są potrzebne?

Przez lata sezon zimowy Pucharu Świata składał się z około dwudziestu pięciu konkursów. Kalendarz jednak tak ewoluował, że skoczkowie muszą pozostawać w pełnej dyspozycji w ponad trzydziestu zawodach, nie licząc imprez rangi mistrzowskiej. Gdy przychodzi lato, wielu kibiców chce emocjonować się pojedynkami najlepszych skoczków na igelicie. Z tym jednak bywa różnie…

Polacy lubią Letnią Grand Prix. W 2004 roku w Zakopanem zawody oglądało podobno około 40 tysięcy ludzi.


Letnia Grand Prix, rozgrywana od 1994 roku, była odpowiedzią FIS-u na powszechny rozwój skoczni igelitowych na świecie. Cykl czterech-pięciu zawodów był początkowo odpowiednikiem Turnieju Czterech Skoczni, rozgrywanym na przestrzeni kilku tygodni na przełomie sierpnia i września. Pierwotnie skakano jedynie w Europie, od 1998 roku także w Azji. Znajdowało się coraz więcej chętnych do organizacji konkursów. W 2004 mieliśmy pierwszą GP w Zakopanem, na stałe do kalendarza weszła nowoczesna Vogtland-Arena w niemieckim Klingenthalu. Sezon letni zaczął się wydłużać, a w 2011 roku po raz pierwszy rozpoczął się już w lipcu, a kończył dopiero w październiku.

Dwa lata później doszło do tego, że igelitowy kalendarz rozrósł się do piętnastu konkursów. Letnia Grand Prix stała się kolubryną, w której zwycięstwo w klasyfikacji generalnej straciło na prestiżu. Mało który z zawodników czołówki traktował cykl w pełni poważnie, bowiem z urozmaicenia letniego cyklu przygotowawczego, Grand Prix stało się objętościowo niemalże drugim Pucharem Świata (wyolbrzymienie celowe, ale zasadne). A gdy ten właściwy PŚ także stał się przydługi, rozpoczynanie rywalizacji już pod koniec lipca zaczęło się wydawać zbyt szybkie.

Konkursy w Kazachstanie czy Japonii zazwyczaj były już tak kiepsko obsadzone, że LGP zaczęło się kojarzyć kibicom z „fascynującymi potyczkami Pungertara z Kožíškiem” – nie umniejszając niczego obu tym zawodnikom. A przecież równolegle rozgrywa się także letnią edycję Pucharu Kontynentalnego – po co więc to powielać? Wydaje się, że w tym roku Międzynarodowa Federacja Narciarska poszła po rozum do głowy i na letni kalendarz składa się już tylko dziesięć konkursów. Szkoda tylko, że rozbite są na ponad dwa miesiące.

Oczywiście, nikt nikomu nie każe występować w LGP. Są takie reprezentacje, które praktycznie nigdy latem nie wystawiają do konkursów całej swojej pierwszej reprezentacji. Jest jednak pewne „ale”. Jak sama nazwa wskazuje, Grand Prix to zawody najwyższej rangi. Punkty zdobyte w nich liczą się do Światowej Listy Rankingowej (WRL), na podstawie której reprezentacjom przyznawane są miejsca w Pucharze Świata. Poza tym, zapunktowanie w GP zapewnia możliwość dożywotniego startu w PŚ. To wszystko powinno skłaniać skoczków do traktowania letniego sezonu poważnie. Trudno jednak o to przy takim przeroście formy nad treścią, z jakim mieliśmy do czynienia w ostatnich latach.

Ograniczenie liczby zawodów w tym roku to dobry znak i jestem przekonany, że obsada większości zawodów będzie dzięki temu całkiem solidna. Stanie się tak zapewne także dlatego, że na zawodnicy na własnej skórze będą chcieli doświadczyć testowanego systemu rozgrywania konkursów z „fazą grupową”. Właśnie możliwość testowania przeróżnych koncepcji (a także ośrodków, które pragną zadebiutować w PŚ) jest argumentem za tym, żeby Letniej Grand Prix nie usuwać z kalendarza w ogóle.

Ciekawym pomysłem jest jednak koncepcja, która zaczęła pojawiać się przy okazji problemów ze śniegiem w sezonie zimowym. Zamiast organizować LGP, dopuszczono by możliwość skoków na igelicie w PŚ i jednocześnie zaczęto by rozgrywać sezon wcześniej (np. w październiku). Wówczas polem do testów pozostałby zapewne letni Puchar Kontynentalny, albo jakiś bardzo ograniczony turniej, podobny do pierwszych edycji Letniej Grand Prix. Zapewne takie pomysły powrócą, kiedy zima nie będzie zbyt obfita. A na razie… pora ruszyć do Wisły. Na polskiej ziemi zobaczymy m.in. Stocha, Prevca, Freunda i Schlierenzauera. Ciekawy jestem, jak wiele będzie tego lata zawodów z taką obsadą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz