Wielką Krokiew znałem już niemal na pamięć, ale w tejże samej pamięci miałem to, że w samym Zakopanem oraz w okolicy skoczni zawsze było co niemiara! A przynajmniej od początków XX wieku. Stulecie później, jako młody turysta skoczniowy, dokonałem przeglądu stanu faktycznego na Podhalu...
V wyprawa skoczniowa (24-31 VIII 2008)
Wyprawa, mająca miejsce przy okazji LGP w Stolicy Tatr, musiała zacząć się od załatwienia formalności, jaką było odwiedzenie kompleksu Średniej Krokwi. Było mi wstyd, że przy okazji pierwszej wizyty w Zakopanem, skocznie te widziałem jedynie z daleka! Zanim jednak na nich się skupiłem, zajrzałem do budynku klubowego. Przez okno dokonałem kontroli sprzętu, niczym Sepp Gratzer. Powiedzmy.
Sprzęt sprzętem, ale nie po to tam poszedłem...
Czy to autograf tego samego Klimka? Tego 12-letniego chłopaka, który przeskoczył Wielką Krokiew na wagarach?
Trochę musiałem poczekać na swój skok...
Belkę niektórzy nagrywają, ja wolę fotografować.
Ze Średniej Krokwi oddałem skok nieco w kierunku wschodnim, na nieco schowaną, ale uroczą skocznię K 15, zwaną Adasiem.
Skoro Zakopane zaliczone, trzeba było ruszyć dalej. Przyszła pora na Poronin! Zanim trafiłem w odpowiednie miejsce w miejscowości, w której podobno kiedyś był Lenin, zafundowałem sobie dość długi spacer w zupełnie nie tym kierunku, w którym powinienem. Ale udało się. Skocznię na Galicowej Grapie zaszedłem od góry.
Dotąd się wdrapałem...
Nie byłem natomiast na wybiegu. Jako jeszcze niedoświadczony skoczniołaz nie chciałem przełazić przez krzaki. Dziś wiem, że takie odpuszczenie sobie znakomitej okazji powoduje ogromne wyrzuty sumienia. Żałuję do dziś, że nie zobaczyłem całej skoczni w Poroninie z poziomu wybiegu, jako że konstrukcja najazdu została rozebrana. Szkoda!
Po Poroninie - Bukowina. Stara skocznia w Bukowinie Tatrzańskiej miała znajdować się gdzieś na końcu ulicy Sportowej. Zanim do niej trafiłem, minąłem ogromną budowę. Budował się bardzo popularny obecnie hotel z kompleksem basenów...
Skocznia położona jest (była) bardzo urokliwie. Ale obecność potoku w poprzek wybiegu to chyba typowo polska specjalność, która skoczniołazowi wcale nie pomaga, o czym przekonałem się w kilku wyprawach.
Co tam, że rozbieg nie nadaje się już do niczego. Schody są, więc trzeba będzie wejść!
Wszedłem, a jak. Choć nie powiem, że nie bałem się z lekka.
Gdy już obejrzałem każdy milimetr kwadratowy bukowińskiego mamuta, przyszła pora na Chochołów. Ale miało to miejsce kilka dni później. Wspominałem już o tym w jednej z notek... W związku z tym odsyłam Was właśnie do tamtego tekstu, znajduje się tam również kilka zdjęć.
Wracając z Podhala do Łodzi, podobnie jak przy okazji II wyprawy skoczniowej, zahaczyłem o Wisłę, gdzie budowa nowej skoczni była już na ukończeniu, ale nie był to jedyny punkt podróży. W budowie była już wówczas nowa dziewięćdziesiątka piątka na Skalitem w Szczyrku. Tę budowę "ozdjęciowałem" i jest to bardzo sympatyczna pamiątka, mając na uwadze obecny stan tych obiektów - najwspanialszego polskiego kompleksu skoczni narciarskich.
Tyle, jeśli chodzi o moją piątą wyprawę. Osiem nowych skoczni, wówczas rekordowo. Będąc wówczas w nie najlepszej formie mentalnej, podbudowałem się, zdobywając kolejne areny "polskich orłów". I właśnie to uwielbiam w skoczniołazostwie - ono zawsze poprawia mi humor. Nawet, jeśli nie uda się wejść w każde krzaki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz