Władysław Bojarincew zajął trzecie miejsce w konkursie Grand Prix w Ałmatach. Sukces tego zdolnego i dobrze przygotowanego technicznie Rosjanina spowodował, że zacząłem zastanawiać się nad tym, kiedy ostatnio którykolwiek jego rodak wygrał ważne zawody...
Ostatnimi czasy nie wszędzie łatwo jest występować rosyjskim sportowcom. Popatrzmy chociażby na siatkarski mundial, gdzie musieli się liczyć z chłodnym przyjęciem ze strony polskich kibiców (którzy jednak w większości zachowali klasę, w przeciwieństwie do niektórych siatkarzy Sbornej). W Ałmatach tego problemu nie było. Rosyjscy skoczkowie, gorąco dopingowani przez (niezbyt licznie zgromadzonych) kibiców na skoczni, spisali się bardzo dobrze. Podium Bojarincewa było małym zaskoczeniem i "promieniem nadziei" w kadrze objętej nie tak dawno temu przez Matjaża Zupana. Być może to Słoweniec będzie tym trenerem męskiej reprezentacji Rosji, który doczeka się pierwszego zwycięstwa swojego podopiecznego w zawodach najwyższej rangi. Do tej pory, takiego szczęścia nie zaznał żaden z plejady lokalnych szkoleniowców wywodzących się jeszcze ze starej, radzieckiej szkoły, ani Niemiec na trenerskim zesłaniu - Wolfgang Steiert.
Na podium zawodów PŚ nieraz stał Dmitrij Wasiljew. Pierwszy raz udało się w sezonie 2000/01 w Ga-Pa, ale przed kolejnymi sukcesami powstrzymała go dyskwalifikacja za doping. Gdyby nie to zdarzenie, kariera Rosjanina zapewne potoczyłaby się inaczej. Po latach wrócił na podium, a w sezonie 2009 znalazł się na nim nawet 6 razy. Nigdy jednak nie triumfował, a komentatorzy lubią mu wypominać prowadzenie po I serii w olimpijskim konkursie w Turynie (ostatecznie był 10.). Nadzieje na sukcesy, chyba jeszcze większe niż dziś Bojarincew czy Michaił Maksimoczkin, wzbudzał nieodżałowany Paweł Karelin, który po dziesięciu sezonach od pierwszego podium Wasiljewa, zaliczył swoje drugie miejsce w Ga-Pa, a już cztery lata wstecz był drugi podczas LGP w Klingenthal. Warto jeszcze wspomnieć o Denisie Korniłowie, który raz wskoczył na letnie podium w Hinterzarten. To by było na tyle.
Przed Wasiljewem w erze Pucharu Świata nie było żadnego rosyjskiego (a przed upadkiem ZSRR - radzieckiego) skoczka, który stanąłby na podium w zawodach rangi najwyższej, o zwycięstwach nie wspominając. A przecież historia skoków pamięta wielkie triumfy zawodników ze Związku Radzieckiego. Nikołaj Kamieński był zwycięzcą Turnieju Czterech Skoczni, a Gari Napałkow podwójnym mistrzem świata. Ostatniego ważnego triumfu Rosjanina doszukałem się w zwycięstwie Jurija Iwanowa w Oberstdorfie - podczas TCS. Był to sezon 1978/79. Ostatni przed rozpoczęciem rozgrywania PŚ. Co się stało, że w nowej erze skoków Rosjanie przestali potrafić zwyciężać? Jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie nie ma. Czyżby Iwanow zaczarował skocznie niczym Wojciech Fortuna olimpijskie złoto dla polskich sportowców zimowych? Czy to klątwa Jurija zdmuchnęła Wasiljewa w Turynie? Tak, wiem że to najgłupsze, co można wymyślić. Ale przecież wszyscy uwielbiamy takie historie. Klątwa Bońka, klątwa okładki "Sports Illustrated", klątwa kozła Billy'ego. Sportowe klątwy zna cały świat. Może więc współczesne skoki też na taką zasługują? Osobiście jestem bardzo za. A o jej złamanie niech się martwią Rosjanie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz