sobota, 4 października 2014

Byk, Baran i orzech, czyli XX wyprawa skoczniowa - cz. 1

W trakcie minionych niedawno wakacji odbyłem dwie wyprawy skoczniowe. Relacjonowanie pozwolę sobie zacząć od tej ostatniej. A była to prawdziwie odkrywcza eskapada. Z jednej strony - takie lubię najbardziej. Ale z drugiej - źle czuję się z niedosytem, który po tej jubileuszowej, dwudziestej wyprawie pozostał!

XX wyprawa skoczniowa (25-27 IX 2014) - cz. 1 (Rabka)


Pomysł odbycia wyprawy skoczniowej w trakcie weekendu w Krakowie pojawił się dość spontanicznie. Ponieważ krakowski obiekt już odwiedziłem, zacząłem zastanawiać się nad tym, co mogę odwiedzić w okolicy. Pierwszy przyszedł mi na myśl Nowy Targ. Jednak doszedłem do wniosku, iż jest za daleko i nie mając samochodu do dyspozycji, nie chciałem spędzić pół wyjazdu w ciasnych busach. Poszukiwanie skoczni na Kowańcu odłożyłem więc na inny termin (swoją drogą, kiedyś już tam byłem, bez mapy, a jedynie ze wskazówkami. Nie znalazłem nic, co znaczy że wrócę tam na pewno).

Kraków - pierwotnie jedyny cel mojego wrześniowego weekendowego wypadu, który przerodził się w wyprawę skoczniową.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Pomyślałem też o Jaworniku koło Myślenic, gdzie kilka lat temu powstała "półamatorska" (z oddolnej inicjatywy i własnym sumptem, ale według fachowych planów) piętnastometrowa skocznia. Nie znałem jednak konkretnej lokalizacji, a zależało mi na czasie i zachowaniu energii (autobusem dojechałbym jedynie na skraj Jawornika, a wiem, że małopolskie miejscowości potrafią wić się niczym anakonda, bądź inny nieprzyjemne zwierzę tego typu). Tym sposobem, po chwili zastanowienia, padło na Rabkę.

Umiejscowienie powojennej skoczni w Zarytem miałem wyraźnie oznaczone na mapie (ze sobą wziąłem własnoręcznie rysowaną ściągawkę), tak więc teoretycznie miała to być wyprawa łatwa i przyjemna, szczególnie że rabczański tramplinas (to z litewskiego) jest blisko głównej drogi. Nawiasem mówiąc, wspomniałem o "powojenności" obiektu, jako że przed wojną Rabka miała inny znaczący obiekt "na Grzebieniu", po którym pewnie nic już nie zostało. Jeśli tylko dowiem się o jakichś pozostałościach, to nie omieszkam się wybrać i tam.

Z krakowskiego dworca do Rabki ruszyłem busem, który dzięki niezwykłej brawurze Pana Kierowcy, bił prawdopodobnie rekordy prędkości Zakopianki, przyprawiając mnie o palpitacje serca. Innych pasażerów nie - oni już do tego przywykli. Po rajdzie lokalnego Roberta Kubicy (choć nie wiem, czy to najszczęśliwsze określenie, wszak prawdziwy Robert Kubica w tamtych okolicach także jest lokalny), dotarłem do centrum Rabki-Zdroju na miejsce, które pełniło funkcję dworca autobusowego.

Rzeczona "ściągawka". Zdjęcie robione w szalonym busie. Kto dopatrzy się tu skoczni?
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Ponieważ z centrum Rabki na Zaryte jest sporo kilometrów, przez całą drogę modliłem się nie tylko o przetrwanie w rajdzie, ale też o to, żeby w okolice skoczni jechał jakikolwiek pojazd transportu zbiorowego. Jako że przy wysiadaniu pomogłem kierowcy w porozumieniu się z anglojęzycznymi turystami, ten odpłacił mi się informacją, jak trafić na Zaryte. Jak rzekł, co piętnaście minut odjeżdża w tamtym kierunku bus. Rajdowiec nie kłamał. W drugim busie nastąpiło to, co uwielbiam w wyprawach - test miejscowych. Dotyczy to jedynie wypraw w takie miejsca, gdzie skocznia jest już reliktem przeszłości.

Emocje rosną - do skoczni coraz bliżej.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Właśnie w takich lokalizacjach okazuje się, na ile miejscowi znają historię lokalnego sportu, która czasami stanowi jeden z głównych elementów miejscowej tożsamości.

- Na Zaryte pan jedzie?
- Tak.
- A gdzieś tam przy starej skoczni się pan zatrzymuje?
- Zatrzymuję się.

Taka odpowiedź to bardzo dobry znak. To znaczy, że tubylcy wiedzą, gdzie była skocznia i że była w ogóle. O szczegóły nie dopytywałem, miałem w pamięci mapę i swój wspaniały rysunek. Ale w razie czego, wiedziałem że mogę śmiało pytać o drogę miejscowych.

Rabczański (zarycki) byk z odległości.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Wysiadłem na przystanku w Zarytem. Kawałek spaceru szosą w kierunku Mszany Dolnej, zejście w dół, przejście przez tory kolejowe, które wyglądają na dość rzadko używane. Następnie małe rozwidlenie dróg i... przy ostatniej prostej przed skocznią stał byk. Patrzył na mnie groźnym wzrokiem i miałem wrażenie, że za moment ruszy na mnie ze wściekłością, toteż zdjęcie zrobiłem mu dopiero po odwiedzeniu skoczni i z pewnej odległości. Na szczęście nie zostałem zaatakowany, choć byk wgapiał się we mnie do samego końca wycieczki. Wreszcie, bez większego problemu, znalazłem miejsce, w którym kiedyś znajdowała się skocznia narciarska.

A oto rabczańsko-zarycka skocznia z odległości już nieco mniejszej.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Trampolino di Rabka en face.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Pozostałości konstrukcyjnych - zero. Brakuje mi informacji, czy była to skocznia w stu procentach naturalna. Nie miałem też kogo zapytać o historię obiektu, bowiem w promieniu kilkuset metrów nie uświadczyłem żywej duszy! Nie licząc byka, rzecz jasna. Być może cokolwiek z pozostałości ewentualnej konstrukcji znajdowało się na górze, ale tym razem na wejście nie zdecydowałem się. Cywilizowanej ścieżki w kierunku progu nie było, a na wspinaczkę zeskokiem nie byłem niestety przygotowany, zapomniałem nawet o nieco solidniejszym obuwiu. Jest więc mały niedosyt, ale jeśli kiedyś przyjdzie mi szukać skoczni na Grzebieniu, to nie zapomnę zahaczyć także o Zaryte. Pod warunkiem, że nie będzie wówczas mokro, a roślinność będzie nieco mniej obfita.

Roślinność skoczniowo-zeskokowa.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Mimo wszystko, nie udało mi się powstrzymać i kawałek pod górę podszedłem, abym mógł spojrzeć na dawny wybieg skoczni z perspektywy zawodnika po lądowaniu (lub bijącego właśnie rekord skoczni daleko poza punktem K). Wreszcie pożegnałem skocznię, byka i kury, które z dużym zainteresowaniem zwiedzały pobliskie tory kolejowe. Zdążyłem jeszcze zauważyć, że starą skocznię widać z głównej drogi, co nie mogło pozostać nieudokumentowane przez mój aparat.

Dawny wybieg skoczni.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Skocznia w Zarytem z oddali. Nie ma to jak stary, pionowy niemal profil zeskoku.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
I tak powróciłem do Rabki-Centrum, wsiadłem w autobus do Krakowa (jechał już nieco wolniej) i moja przygoda ze skocznią w Rabce-Zarytem dobiegła końca. Wtedy wydawało mi się, że to by było na tyle, jeśli chodzi o XX wyprawę skoczniową. Okazało się jednak, że wyprawa miała swoją niespodziewaną kontynuację. Dokąd się wybrałem i z jakim efektem - o tym w kolejnej notce, w której pojawią się pozostali bohaterowie tytułu...

2 komentarze:

  1. Witaj, jeśli szukasz skoczni w Jaworniku to znajduje się niedaleko stadniny koni http://polisharabians.pl/stadnina.php?id=149 u p. Mariusza Pustuła. Niestety skoczni nie widziałem ale parę ładnych lat temu byłem tam po sprzęt do skoków narciarskich.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za wiadomość, dopiero teraz ją zauważyłem, myślę że trzeba będzie się kiedyś do Jawornika wybrać :)

    OdpowiedzUsuń