poniedziałek, 16 marca 2015

Jak liczyć skocznie i inne ważne sprawy przed odliczaniem do stu

Sezon Pucharu Świata za moment się kończy, ale zazwyczaj koniec zmagań skoczków jest dla mnie początkiem sezonu na skoczniołazostwo. Tym razem ten jednoczesny koniec i początek będzie dla mnie wyjątkowy. Wszystkie znaki na niebie i na ziemi wskazują, że w Planicy zaliczę skocznię numer 100 (słownie: sto) w mojej karierze skoczniołaza!

Jak właściwie liczę skocznie, na których byłem? Sprawa nie jest wcale taka prosta, jak mogłaby się wydawać, bowiem są przypadki kontrowersyjne. 

Przykład 1: Wisła-Malinka. Pierwszy raz byłem na tej skoczni jeszcze przed przebudową, później kilka razy już po. Jak liczyć taki przypadek? W końcu to dwie zupełnie różne skocznie, ale jednak w tym samym miejscu? W takich sytuacjach skocznię liczę pojedynczo. Ale gdyby w ramach remontu dobudowano obok jeszcze jeden obiekt, wówczas zaliczyłbym sobie dwie skocznie. 


Wisła-Malinka 2004.
fot. Mikołaj Szuszkiewicz

Przykład 2: Miłków. Będąc w tej miejscowości pod Karpaczem szukałem pozostałości po skoczni i... natrafiłem na betonowe bloczki wystające z ziemi. Zaciekawiły mnie, ale z jakichś powodów uznałem, że to nie są elementy dawnego obiektu do skakania na nartach i poszedłem szukać dalej (no cóż, do tej pory zawsze podróżowałem bez GPS-a, a takie przypadki skłaniają mnie do tego, by jednak się trochę wspomagać technologią - o ile oczywiście da się wyznaczyć dokładne współrzędne pozostałości skoczni, nie zawsze też jest to możliwe i trzeba się opierać na szczątkowych informacjach o lokalizacji).

Dopiero później okazało się, że konstrukcje, które widziałem (i sfotografowałem!) były elementami konstrukcji skoczni. Gdybym dokładniej przeszukał tamten fragment lasu, a nie szedł dalej, odnalazłbym dawny zeskok. Ale ponieważ faktyczne pozostałości skoczni minąłem z obojętnością i skończyłem wyprawę ze świadomością niezaliczenia skoczni, do tej pory Miłkowa nie dopisuję sobie do statystyk.

Pozostałości skoczni w Miłkowie.
fot. Mikołaj Szuszkiewicz

Przykład 3: Łódź-Łagiewniki. To tak zwana "skocznia potencjalna". Miejsce to oznaczone jest na (nowszych!) mapach nazwą "Skocznia", aczkolwiek odnosić się może to do skoczni dla rowerzystów (obiekt znajduje się na trasie rowerowej). Znajduje się tam drewniana "bula" (prawdopodobnie obiekt zbudowany współcześnie), nie istnieją natomiast żadne pewne źródła potwierdzające istnienie tam skoczni narciarskiej (poza jednym tekstem, który być może sugerował się napisem na mapie).

Wykluczyć tego nie mogę - pochyłość terenu nie jest tak stroma jak na typowej skoczni narciarskiej, ale możliwe że na łódzkie amatorskie warunki była wystarczająca. Skoczni jak na razie nie zaliczam, być może kiedyś pojawi się więcej informacji o historii miejsca. Wtedy - znów przemyśli się sprawę.


Bula "skoczni" w łódzkich Łagiewnikach
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Przykład 4: Szczyrk-Antoś. Czasami dylemat można mieć przy bardzo nikłych pozostałościach nieczynnej dawno skoczni. Jednak praktycznie zawsze istnieje jakaś pozostałość po obiekcie. Bywa, że jest to jedynie ukształtowanie terenu, albo jakiś drobny element konstrukcyjny.

Jeden, jedyny raz byłem w miejscu poskoczniowym, które zwyczajnie rozorano po likwidacji obiektu. Mam na myśli Szczyrk, gdzie nie ma już śladu po małej skoczni Antoś. Niestety, tej jednej z ciekawszych polskich skoczni nie zdążyłem zobaczyć, kiedy jeszcze istniała. Ponieważ faktycznie nie ma po niej żadnej pozostałości, nie dopisuję sobie tego miejsca jako zaliczoną skocznię.

Takiego Antosia zastałem.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Przykład 5: Skocznia K 5 w Łodzi. Niewiele skoczni typowo amatorskich miałem okazję do tej pory odwiedzić. Jedną z nich jest pięciometrowy obiekt (zwany "Jabłonką" od jabłoni rosnącej w pobliżu) obok zbudowanej profesjonalnie, ale reaktywowanej przez amatorów skoczni K 15 na Rudzkiej Górze. Z amatorskimi skoczniami sprawa nie jest jednoznaczna. Są po prostu skocznie i... skocznie. Niektóre są jedynie zbudowanymi ze śniegu progami (na mniej lub bardziej płaskim terenie), umożliwiającymi podskoki narciarskie. Niewiele ma to wspólnego z prawdziwą skocznią, choć na takich obiektach zaczynał niejeden przyszły mistrz (lub mistrzyni).

Jakie są kryteria "zaliczalności" skoczni amatorskich, które uznaję? Jeśli skocznia amatorska:
  • posiada względnie stałą formę (może to być obiekt w pełni naturalny - bez konstrukcji sztucznych, ale z odpowiednio ukształtowanym terenem, vide dwie skocznie terenowe w Goleszowie) i nie jest efemerydycznym, cytując pana Mirosława Grafa "gówienkiem", które każdej zimy buduje się całkowicie od nowa, 
  • posiada profil przynajmniej zbliżony do profilu profesjonalnego i umożliwia oddanie skoku, stosując się do przyjętych zasad skoków narciarskich,
  • faktycznie była lub jest używana do w jakiś sposób zorganizowanych skoków (zawody, treningi), a nie była jedynie kaprysem indywidualnego narciarza-fantasty, 
myślę że śmiało można uznać zaliczenie jej jako zaliczenie prawdziwej skoczni.
Jabłonka nie jest może cudem sportowej architektury, a i związkowego certyfikatu by nie otrzymała, ale podstawowe kryteria spełnia, a przemawia za nią rozegranie na niej zawodów podczas Mistrzostw Polski Centralnej Amatorów, obok konkursu na "piętnastce". Wyniki (wspomnę tylko że opracowane przez sekretarza tych zawodów, który dziś prowadzi pewien blog o skoczniołazostwie) trafiły nawet do bazy pana Adama Kwiecińskiego (wyniki-skoki.pl). 

Łódzki kompleks skoczni.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)


Myślę że znalazłoby się jeszcze kilka rodzajów sytuacji, w których można byłoby się zastanawiać - uznać skocznię za zaliczoną czy nie? Można rozważać na przykład - czy skocznia jest zaliczona, kiedy zwiedzi się ją tylko z poziomu wybiegu, albo tylko zza płotu. Moim zdaniem tak, dlatego że nie zawsze jest możliwość wejścia na teren. Tak zaliczyłem choćby skocznie w czeskim Rożnowie. Ale tylko ta siatka, przez którą kompleks widziałem w całej okazałości, dzieliła mnie od terenu skoczni. Nie przeszło mi natomiast przez myśl dopisywanie do statystyk skoczni w Libercu, które widziałem jedynie z daleka przez okno samochodu.

Rożnow - zza ogrodzenia, ale praktycznie na skoczni.

Kolejna sprawa: czy kompleks skoczni jest jedną skocznią? Nie. Gdyby był, nie byłby kompleksem (nieprawdopodobne)! 1 rozbieg = 1 skocznia. Czasami do jednego zeskoku prowadzą dwa rozbiegi, ale zawsze są to dwie odrębne skocznie narciarskie.

I kwestia bardzo ważna. Jeśli skoczniołaz ma ambicje prowadzić statystyki zaliczonych skoczni, to tworzenie dokumentacji fotograficznej jest obowiązkowe. W końcu powiedzieć, że zwiedziło się 1000 skoczni na świecie potrafi każdy, ale udowodnić ten fakt - już nie.

Jak to się stało, że zbliżam się do setki? Aby nie pozostać gołosłownym, przygotowałem dokładną rozpiskę skoczni, które mam na swoim koncie. Znajdują się tam m.in. opisy zastanego przeze mnie stanu skoczni (co w przypadku niektórych zapomnianych przez świat pozostałości ma pewną wartość badawczą). Zdjęcia z wypraw publikuję w serii notek "Retrospekcje" i z pewnością za jakiś czas znajdzie się tu pełna dokumentacja także fotograficzna. Wiele niepublikowanych jeszcze tutaj zdjęć z moich wypraw można zobaczyć w serwisie Skisprungschanzen Archiv.


W Słowenii, gdzie mam zamiar oglądać finał Pucharu Świata, będę miał okazję zwiedzić kompleksy skoczni nie tylko w Planicy, ale też w Kranju. Jeśli nie stanie się nic nieprzewidzianego, powinno się udać. Trzymajcie kciuki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz