wtorek, 31 marca 2015

XXI wyprawa skoczniowa - jest 100!

Udało się! Setna zaliczona skocznia w karierze to fakt. Ależ się nakombinowałem, aby była to Letalnica braci Gorišków! Ale po kolei.

XXI wyprawa skoczniowa (18-21 marca 2015) - Słowenia


Wsiadamy. Kto poznaje pana w kontrastującym swetrze?

Podróż do Słowenii była dla mnie pierwszym w życiu lotem samolotem. Wraz z Maćkiem, z którym odbyłem już niejedną wyprawę skoczniową, wyruszyliśmy z warszawskiego Lotniska Chopina na podbój Kranjskiej Gory i okolic. Już przy odprawie okazało się, że na finał PŚ leci z nami ekipa komentatorska TVP. Zamieniliśmy parę słów z panem Włodzimierzem Szaranowiczem, który zaprzeczył, jakby kiedykolwiek wspominał o chilijskim przedskoczku Ugarte Gossensie. A takie informacje krążą w internecie! Lot odbył się bez problemów, a po lądowaniu ruszyliśmy prędko na autobus do Kranju. Lublańskie lotnisko znajduje się w pobliżu tego miasta (niedoszłego gospodarza PŚ), więc podróż nie była długa.

Od razu milej, kiedy wiadomo którędy iść.

Robi Kranjec jest w swoim mieście bardzo popularny.

Skocznię dużą w Kranju, którą znałem tylko ze zdjęć, zawsze uważałem za jedną z ładniej położonych. Teraz nadarzyła się okazja by to zweryfikować. I faktycznie, miejsce robi wrażenie. Ale wrażenia estetyczne psuje dostawiony drugi, krótszy rozbieg, który może i nabija skoczniołazom statystyki, ale na Boga! Wygląda to jak jakaś zbędna narośl. A i podobno skakanie z tej narośli wcale nie jest zbyt przyjemne. Trochę zawiodła mnie pochmurna pogoda, a wychodzące od czasu do czasu słońce wcale nie poprawiało sytuacji, bowiem świeciło prosto w obiektyw. Mimo wszelkich niedogodności, zaliczenie najmniejszej skoczni dużej na świecie było ciekawym doświadczeniem. Po zrobieniu serii zdjęć, ruszyliśmy dalej - na położony niedaleko kompleks pięciu mniejszych skoczni.

Oto i skocznia duża w Kranju z naroślą.

Kto chętny na podium?

Domki mają swoje imiona - większość to imiona słoweńskie, ale jest też chociażby "Mika". Ciekawe na czyją cześć?

OMV Center w całej okazałości.

Co robi największe wrażenie w kompleksie Gorenja Sava? Przeciwstok. Ta konstrukcja rzuca się w oczy już z daleka. Podparty pięcioma betonowymi słupami fragment wybiegu to najciekawszy element tych skoczni obok jakiejś dziwnej konstrukcji, która prawdopodobnie pomaga w treningu imitacyjnym. Chyba. Nie wnikajmy.

Okazałe przeciwstoki to specjalność Kranju.

Hoja. Po skoczni nie połazimy.

Przeciwstok, ale z innej perspektywy.

Skocznie Gorenja Sava. Całkiem ładne.

Tajemnicze ustrojstwo.

Przy skoczni znalazło się także miejsce na okolicznościową wystawkę.

Dotarcie z powrotem na dworzec autobusowy zajęło nam trochę czasu, bowiem zawiłości układu drogowego miasta Kranj wcale nie pomogły w prędkim odnalezieniu właściwej trasy powrotnej. Ponieważ nie od dziś wiadomo, że łatwiej podróżuję się z piosenką na ustach, po drodze skandowaliśmy m.in. nazwisko jednego z łotewskich skoczków - z pełnią uznania dla jego osiągnięć. Gdy dworzec się znalazł, następnym punktem podróży była Kranjska Gora i zakwaterowanie.


W Kranjskiej Gorze święta trwają cały rok.

Kto był w tym urokliwym miasteczku w trakcie PŚ, ten wie, że Kranjska zasypia późno... i budzi się też późno. No, chyba że rano musi iść do roboty - i bić się z Letalnicą o nowiutką życiówkę! Mnie, jakimś cudem (tzw. szczęście nowicjusza?!), udało się wstać najwcześniej spośród wszystkich znajomych zgromadzonych w pięknie ulokowanym hostelu tuż nad rzeką Savą, która przepływa także w pobliżu skoczni w Kranju. Tym sposobem pojechałem na kwalifikacje do Planicy sam. Zdawałem sobie sprawę z tego, że cały kompeks planickich skoczni składa się z ośmiu obiektów, a na koncie miałem już ich łącznie 95. Aby ta największa i najsłynniejsza - Letalnica - była setna, byłem zmuszony troszkę pokombinować! Najpierw poprosiłem panów z obsługi parkingu, by wpuścili mnie na chwilę na teren skoczni dużej i normalnej. Byli mili i pozwolili. Zresztą Słoweńcy ogólnie robią wrażenie miłych ludzi. Tysiąc kilometrów od domu czułem się jak u siebie.

Skocznie normalna i duża w Planicy. To właśnie w tym miejscu znajdował się pierwszy tamtejszy "mamut", na którym padło kilka rekordów świata, m.in. za sprawą Stanisława "Dziadka" Marusarza.

96, 97... Z oddali słyszałem już zapowiedzi Bojana Makovca, spikera zawodów kończących sezon, nieco zasłonięta Letalnica ciągnęła mnie do siebie jak magnes, ale pojawił się problem. Po drodze na nią będę musiał minąć pięć małych skoczni! Położone są obok siebie, ale przedzielone windo-wyciągiem mają dwa wybiegi - jeden należy do trzech skoczni, drugi do dwóch. Lekkim łukiem ominąłem więc małą trójcę i podszedłem pod zeskok skoczni K 72 i K 56. Oto zaliczyłem 98. i 99. skocznię w życiu. Kilka zdjęć, znów lekki łuczek... fru na Letalnicę.

Mniejsze od największych, ale większe od najmniejszych. Najmniejsze są zaraz za lewą krawędzią zdjęcia, ale dla mnie wtedy przez chwilę nie istniały!
Trudno mi słowami opisać uczucie, które towarzyszyło mi, gdy ujrzałem tę legendarną skocznię w pełnej krasie. Wiedziałem, że za chwilę pierwszy raz w życiu obejrzę loty, że jestem w miejscu historycznym dla skoków narciarskich. I przede wszystkim: po prawie jedenastu latach skoczniołazostwa pękła setka! Najprościej będzie, jeśli powiem, że była to niebywała radość.

Cóż za majestat!

Gdy troszkę ochłonąłem, przyszła pora na bezczelnie pominięte trzy najmniejsze skocznie. Odnotowane: sto pierwsza, sto druga i sto trzecia.

Dopiero w tym momencie pozwoliłem sobie podejść tak blisko tych trzech zeskoków.

W ramach wyprawy kolejnym punktem programu miały być nieczynne skocznie w Ratečach, małej miejscowości po drodze z Kranjskiej Gory. Punkt ten przekładaliśmy kilkakrotnie. Co tu dużo mówić - do skoczniołazostwa trzeba mieć bardzo dobry nastrój. Jedną z okazji do nastrojenia się podczas finału PŚ w Planicy jest Team Area Party tuż po sobotnich zawodach. Kiedy już nastroiliśmy się na tyle, by nabrać chęci na zwiedzanie, ruszyliśmy. Skoczniami byliśmy zachwyceni jak nigdy.

Nie było końca zachwytom naszem.

Wieża się dzielnie trzyma.

Z bliska...

... i z oddali.

Zeskoki skoczni w Ratečach zaczynają zarastać choinkami, ale wciąż wyglądają solidnie, podobnie jak dość wysokie progi i drewniana wieża sędziowska. Na modernizację raczej nie ma szans, ale może to i dobrze - wszak w obliczu istnienia nowo zmodernizowanego planickiego nie ma takiej potrzeby, a opuszczone skocznie starego typu to zawsze duża atrakcja dla skoczniołazów. Po pożegnaniu z Ratečami trzeba było jakoś dostać się do Kranjskiej Gory - autobusy już nie kursowały. Na szczęście na widok strudzonych wędrowców zatrzymał się jadący dość pojemnym samochodem niemiecki kierowca, nazwany przez nas później "niemieckim dziennikarzem" (kiedy już wysiedliśmy, zauważyliśmy że z tyłu jego auta była przyklejona naklejka niewydawanego już dwumiesięcznika SkiSpringer).

Być-może-żurnalista i jego żona zajmowali przednie siedzenia. Tylnych nie było. Był za to przepastny bagażnik. Przejechaliśmy więc trasę Rateče - Kranjska Gora na leżąco w bagażniku niemieckiego dziennikarza, zresztą bardzo sympatycznego człowieka, który stwierdził, że gdybyśmy byli pod wpływem, toby nas nie zabrał. Całe szczęście, że nie byliśmy.

Niedziela. Już po wszystkim. Letalnica może odetchnąć!

To był ostatni skoczniowy punkt naszej wyprawy. Myśleliśmy jeszcze o wypadzie do pobliskiego Tarvisio (to już za włoską granicą), ale to nie wypaliło. Jestem przekonany, że jeszcze wypali, bo wiem już, że do Planicy wrócę na pewno. Tam się chce być. To było jeden z najwspanialszych wyjazdów w moim życiu. I nie zmieniła tego końcówka. Podróż Kranjska Gora-Warszawa zajęła nam łącznie około 2,5 godziny (w tym pół godziny w taksówce na lotnisko w towarzystwie Norwega, który wybierał się do Torunia, także bardzo sympatycznego pana - Norwegów na planicki PŚ przyjechało zresztą mnóstwo). Z Warszawy do domu jechałem 3 godziny. Nierozważnie wsiadłem w pociąg, który nie dość, że co chwilę się zatrzymywał, to już na terenie Łodzi, tuż za stacją Andrzejów, zepsuł się. Konieczne było oczekiwanie na nową lokomotywę, która z trudem dopchała wagony do stacji docelowej.

Piszę ten tekst ponad tydzień od powrotu ze Słowenii. Wciąż jeszcze nie do końca się wdrożyłem w szarość dnia codziennego w samym centrum Polski. Oj, będzie mi brakowało Planicy!

1 komentarz: