niedziela, 25 października 2015

XXIV wyprawa skoczniowa (cz. 2)

Jeśli poprzednia wyprawa była powrotem na Podhale, to ostatni dzień wyprawy numer 24 należałoby nazwać jej kontynuacją. W końcu – podhalańskich skoczni nigdy dość. W każdym z odwiedzonych tym razem miejsc już byłem, a jednak ta wycieczka była dla mnie jedną z najbardziej odkrywczych jak dotąd.

TAM też byliśmy podczas XXIV wyprawy. O tym jednak innym razem!
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

XXIV wyprawa skoczniowa - cz. 2.

21.08.2015 - Poronin, Suche, Witów, (Zakopane), Raba Wyżna


Punkt pierwszy – Poronin. Siedem lat temu miałem jeszcze okazję zobaczyć wieżę rozbiegu skoczni na Galicowej Grapie. I tylko ją, bowiem nie schodziłem w dół zeskoku. Od jakiegoś czasu tej wieży już nie ma. Ale z całego obiektu została rozebrana wyłącznie ona. Wyłożoną igelitem strefę lądowania naruszył ząb czasu. Na szczęście (ze skoczniołazowskiego punktu widzenia) nie dosięgły jej zęby koparek i spychaczy. Pozostałościami po rozbiegu są dwie podpory, na zeskoku zaś wciąż leży zmarnowany igelit – pod metalową konstrukcją ochronną. 

Jeden z fundamentów podpór dawnego rozbiegu, na który kilka lat temu można było jeszcze wejść - choć było to dość karkołomne doświadczenie.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Kolejna podpora znajdująca się już bliżej progu. Tę butelkę zastaliśmy na miejscu. Naprawdę.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Metalowa kratka, a pod nią igelit. Ciekawe, czy kiedykolwiek ktoś pokusi się o zdjęcie tej konstrukcji?
(zdjęcie: Mikołaj Szuszkiewicz)

Skocznia w Poroninie położona jest przy stadionie miejscowego klubu LKS Poronin. Drużynę tę fani skoków skojarzą głównie z Kamilem Stochem. Na obejrzenie treningu skokowego w Poroninie nie ma już szans, ale akurat pod skocznią odbywał się trening piłkarzy. Niestety nie dopatrzyliśmy się pośród lokalnej ekipy największego gwiazdora poronińskiej ekipy, Macieja Żurawskiego.

LKS Poroniec ma swoją gablotkę w centrum wsi. "Żuraw" z kolegami z pewnością są dość popularni w Poroninie.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

By zwiedzić kolejną skocznię, nie jechaliśmy daleko. Padło na miejscowość Suche, położoną pomiędzy Poroninem a Zębem. Trafiłem tam po pięciu latach. W przeciwieństwie do Poronina na skoczni nie zmieniło się nic. W bardzo urokliwym miejscu, nad strumieniem (przez który należało skakać niczym słowacki zbój Mesi... Janosik) istniała skocznia, po której próżno szukać jakichkolwiek pozostałości konstrukcyjnych. Doskonale jednak można rozpoznać ukształtowanie rozbiegu i zeskoku oraz rozmyty próg. O dziwo, zeskok nie zarasta krzakami, do czego zdążyliśmy się już przyzwyczaić.

Ta słoneczna przecinka to zeskok dawnej skoczni w Suchem. Z lewej strony stał byk (na jednej z poprzednich wypraw, w Rabce, przekonałem się, że byki wykorzystywane są do pilnowania skoczni - tutaj się to potwierdziło), który niestety nie zmieścił się w kadrze.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Pozostałość skoczni w Suchem jako jedna z niewielu nie posiada żadnych sztucznych elementów konstrukcyjnych. Ponoć była chętnie wykorzystywana, ze względu na to, że śnieg trzymał się tam dość długo.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Jednym z punktów wizyty w Suchem było pewne novum w naszych eksploracjach, a mianowicie mierzenie skoczni. W Polsce pozostałości po skoczniach jest mnóstwo, ale czasami źródła nie odpowiadają na pewne dotyczące ich pytania. Niekiedy przyjeżdżając na skocznie mogliśmy się  jedynie domyślać jaki za czasów swojej świetności miała punkt K lub rekord. Można to stwierdzić „na oko” (w czym mamy już niezłą wprawę), ale tym razem, zaopatrzeni w zwijaną miarę, sami zmierzyliśmy zeskok. Z pomiarów wywnioskowaliśmy, że punkt konstrukcyjny musiał znajdować się gdzieś około 35 metra, a i dało się do tego, rzecz jasna przy dobrych wiatrach, troszkę dołożyć.

Mierzenie w słońcu.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
W Suchem udało nam się zamienić dwa słowa z mieszkańcami. Dwaj panowie skierowali nas do sołtysa, który posiada podobno nagrania z miejscowych skoków. Ponieważ nikogo nie zastaliśmy, nie pozostało nam nic innego, jak ruszyć dalej. Następna stacja: Witów. Kiedyś nieźle tam pobłądziłem szukając zacnej skokowej areny. Tym razem było trochę łatwiej, chociaż dawne tereny podmokłe w dalszym ciągu są podmokłe. Podobnej analogii trudno dopatrzeć się w przypadku skoczni, która kiedyś nią była (choć to jeszcze długo zanim zawitałem tam pierwszy raz), a teraz być może służy do skoków, ale co najwyżej rowerzystom i motocyklistom, którym życie najwyraźniej niemiłe. 

Zeskok skoczni w miejscowości Kazimierza i Krystiana Długopolskich.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
A to widok z progu w dół skoczni. Drewno w dolnej części zdjęcia to zapadnięty próg.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Po Witowie (gdzie główną zmianą w stosunku do 2010 - IX wyprawa skoczniowa - było to, że drewniany próg nie był już tylko trochę zarwany, a wręcz leżał na ziemi) przenieśliśmy się w miejsce dobrze nam znane od dawna, mianowicie do miasta Witkiewiczów i Marusarza, tak zwanej Zimowej Stolicy Polski i stolicy polskiego chaosu przestrzennego – do Zakopanego. Wydawało nam się, że tamtejsze skocznie znamy na pamięć, ale nawet kompleks Krokwi potrafił nas jeszcze czymś zaskoczyć! Ponieważ jest to jednak temat na osobny materiał, o zakopiańskich odkryciach na razie cicho sza. 

Zakopane zdążyło nas pozaskakiwać, a późne popołudnie z niezmiernym zapałem usiłowało nam pokrzyżować szyki we wzbogaceniu skoczniołazowskiego dorobku. Przed ostatecznym zapadnięciem zmroku zdążyliśmy trafić w jeszcze jedno miejsce, które nie było mi co prawda obce, ale na dokładną eksplorację dopiero czekało. Pięć lat temu jedynie przejechałem pod skocznią w Rabie Wyżnej i zrobiłem jedno zdjęcie, którego zresztą długo potem nie mogłem znaleźć w swych archiwach. Tym razem udało nam się poświęcić trochę czasu na zbadanie terenu. Rozmawialiśmy uprzednio z panem, który zamieszkuje dom znajdujący się w pobliżu dawnej skoczni. Wspomniał, że motocykliści rozjeżdżają zeskok (typowe), potwierdził informacje o wielkości obiektu (ok. 40 m) i pozwolił nam na wejście na zeskok. Czasami po prostu wypada zapytać.

W Rabie Wyżnej z dołu widać już tylko fragment zeskoku. Rozbieg i bula kryją się w zaroślach.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Pora dnia i gęstość lasu na wysokości progu nie pozwoliły zrobić dobrych zdjęć pozostałości progu. Skupiłem się więc na takim oto detalu.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
W lekkim półmroku wśród zarośli znaleźliśmy pozostałości po progu i podporach wieży sędziowskiej. I to by było na tyle, jeśli chodzi o dwudziestą czwartą wyprawę. Jak (prawie) zawsze bardzo owocną. I nie przypuszczałem, że kolejny mój skoczniowy wypad będzie tak spontaniczny i tak... egzotyczny. Ale o tym w swoim czasie!

2 komentarze: