piątek, 26 lutego 2016

Jak znaleźć skocznię-widmo

Celem XXVII wyprawy były przede wszystkim Beskidy. Ale po drodze z Warszawy nie mogliśmy sobie odmówić odwiedzenia miejscowości, która przed laty dysponowała niewielką skocznią. 

Pszczyna. Miasto to raczej słabo zapisało się w świadomości środowiska skokowego. Nie zmienia to faktu, że wybudowano tam niegdyś niedużą skocznię narciarską. Aktualny stan tego miejsca w zasadzie pozostawał niezbadany - interwencja skoczniołazowska była więc nieunikniona.

Co wiedzieliśmy o pszczyńskiej skoczni? Osiemnastometrowy obiekt znajdować się miał na zadrzewionym terenie obok parkingu dla ciężarówek. Funkcjonował w latach 70., posiadał sztuczny drewniany rozbieg, podobno zeskok był wyłożony igelitem. Ze współczesnych zdjęć z Sieci znaliśmy betonowe bloki, które miały być naszymi ulubionymi podporami. Trudno było nam w to uwierzyć, bo wyglądało na to, że teren dokoła nich jest praktycznie płaski. A to, jak nietrudno się domyślić, raczej nie wskazuje na funkcjonowanie tam skoczni narciarskiej. 

Na miejscu zrobiliśmy kiepskie pierwsze wrażenie na miejscowych – pewien zmotoryzowany mieszkaniec pobliskiej uliczki nie był zachwycony, że nasz skoczniołazowski wehikuł (ponoć) zastawił mu przejazd. Ku niezadowoleniu Artura, skończyło się jedynie na mało przyjemnej, ale spokojnej wymianie zdań. Po opuszczeniu zacnego automobilu zaczęliśmy się rozglądać za skocznią. Prędko znaleźliśmy znane ze zdjęć betonowe kloce. Jednocześnie potwierdziły się nasze przypuszczenia. Tam było prawie zupełnie płasko! W takiej sytuacji nie pozostało nam nic innego, jak zasięgnąć języka w okolicy. 
Jeden z betonowych bloków.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Z naszą misją pozyskania informacji ruszyliśmy tą samą uliczką, w którą wjechał krzepki kierowca. I to właśnie jego, wyglądającego przez okno, spotkaliśmy jako pierwszego. Na wszelki wypadek to ja zacząłem rozmowę. Okazało się, że pan był nie tylko bardzo sympatyczny, ale też opowiedział nam nieco o skoczni. I... wskazał miejsce, w której się znajdowała (co tamże byłoby niełatwe dla najbardziej doświadczonych skoczniołazów). A było to właśnie na tym niemal płaskim terenie, któremu uprzednio przyglądaliśmy się przez ładnych parę minut. Jak to się stało, że skocznia znikła?

Pan Kierowca potwierdził, że konstrukcja rozbiegu była drewniana. Wspominane wcześniej bloki leżące w pobliżu nie miały z nią nic wspólnego. Około dziesięciometrowej wysokości najazd rozciągał się między drzewami na długości ok. 25-30 metrów. Po tej konstrukcji żaden ślad już nie pozostał, co jest jak najbardziej zrozumiałe. Co się jednak stało z zeskokiem? Czy mógł się tak po prostu rozpłynąć?

Wyjaśnienie jest dość interesujące. Zeskok skoczni znajdował się w dość głębokiej dziurze, będącej  pierwotnie niecką stawu. Wybieg zwieńczony był przeciwstokiem. Po latach, kiedy skocznia została rozebrana, stare stawy zasypano. Właśnie dlatego ukształtowanie terenu zupełnie nie przypomina miejsca skoczniowego. Jedyną terenową pozostałością po obiekcie jest niewielkie wgłębienie w ziemi, które przypomina o lokalizacji buli skoczni. Jest jeszcze jeden ślad – w miejscu dawnej wieży najazdowej mamy do czynienia z wyraźną przerwą w zadrzewieniu terenu. 
Ta niewielka pochyłość terenu to prawdopodobnie pozostałość po buli skoczni.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Tak prezentuje się sytuacja, kiedy się odwrócimy. Jest to spojrzenie w dół zeskoku, a raczej ziemi, która została nawieziona w miejsce niecki.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Widok na „bulę” z oddalenia. Wieża rozbiegu musiała mieć swój szczyt gdzieś w pobliżu widocznego w oddali budynku.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Pomysłodawcą powstania skoczni w Pszczynie był leśniczy i pasjonat skoków, Adam Fickowski. Z jego inicjatywy na obiekt ten przyjeżdżała skakać młodzież z Beskidów. Według słów samego Fickowskiego, które można znaleźć w Sieci, zeskok wyłożony był igelitem. Tego nie potwierdził nasz Pan Kierowca. Sąsiad skoczni zarzekał się, że żadnych mat nie było, a zimy były tak długie, że nawet nie było takiej potrzeby.  

Kiedy już wiedzieliśmy, że niczego więcej się nie dowiemy, wsiedliśmy w samochód i obraliśmy kurs na Węgierską Górkę. Pszczyna zaś pozostanie w mojej pamięci jako jedno z najdziwniejszych miejsc, w których byłem jako skoczniołaz. Chyba nigdy dotąd nie trafiłem na tak ubogi w pozostałości teren dawnej skoczni. Obiekt-widmo w Pszczynie dopisuję do lokalizacji, które koniecznie muszę odwiedzić po raz kolejny. Kto wie, czy pod liśćmi, którymi w trakcie naszej wizyty był pokryty cały teren, nie kryją się kolejne ślady zapomnianego obiektu...

1 komentarz:

  1. Skocznie pamiętam, faktycznie była wyłożona igielitem. Do dzisiaj jeśli pokopać w ściółce można znaleźć jego fragmenty. Za dziecka z zeskoku zjeżdżaliśmy na workach, sankach a co odważniejsi na nartach. Skocznię pamiętam już w bardzo złym stanie .Był zakaz wchodzenia na nią jednak co odważniejsi starsi koledzy oddawali na niej skoki. Około 1980 r skocznia uległa zawaleniu lub zburzeniu. Nie pamiętam . Pan Ficjowski mieszka nieopodal.

    OdpowiedzUsuń