poniedziałek, 29 lutego 2016

Retrospekcje: XIV wyprawa. W powiewach morskiej bryzy

Wypady nad morze raczej nie kojarzą się ze skoczniami narciarskimi. Jako że absolutnie mi to nie przeszkadza, w 2012 już drugi raz (po Gdańsku rok wcześniej) wykorzystałem okazję i odwiedziłem dwie skocznie w północnej Polsce. A raczej, jak można się domyślić, pozostałości po nich.

XIV wyprawa skoczniowa

21 i 24 sierpnia 2012


Jako pierwsze na swojej liście odhaczyłem położone niedaleko Trójmiasta Wejherowo. Tamtejsza skocznia, zbudowana w pobliżu stadionu piłkarskiego (obecnie siedziba WKS Gryf) funkcjonowała już przed II wojną światową, a także po jej zakończeniu - co najmniej przez całe lata 50. i przynajmniej część lat 60. W lokalizacji skoczni pomógł mi pan pracujący na stadionie. Lata mijają, a skocznia wciąż istnieje w lokalnej świadomości - podobnie jak w wielu innych miejscach, o czym nieraz zdążyłem się już przekonać.


Bula skoczni w Wejherowie, powyżej fragment terenu (nasyp z wgłębieniem), na którym stała wieża rozbiegu.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)


Na pozostałości obiektu w Wejherowie składają się przede wszystkim: bula i zarastający powoli teren zeskoku (trudno ocenić wielkość skoczni, w internecie znajdziemy informacje nawet o skokach na 40 m. Osobiście odniosłem wrażenie, że obiekt był mniejszy). Ale nie brakuje też elementów konstrukcyjnych - choć samego najazdu już nie uświadczymy, to odwiedzający to miejsce miłośnicy podpór nie będą zawiedzeni. Na niedużym nasypie i w jego pobliżu zachowało się kilka takich betonowych fundamentów wieży. Osobiście byłem zachwycony. 

Największa podpora, jaką udało mi się znaleźć w Wejherowie. Solidna kandydatka do tytułu Podpory Roku 2012.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Kilka dni później chciałem dopełnić swoje trójmiejskie osiągnięcia w skoczniołazostwie i odnaleźć dawną skocznię na Łysej Górze w Sopocie. Historia sopockiej areny skoków jest trochę podobna do tej wejherowskiej - powstała przed wojną jeszcze z inicjatywy Niemców. Tuż po wojnie ta ok. 20-metrowa skocznia była jedną z pierwszych, które zostały przystosowane do funkcjonowania na terenie Rzeczypospolitej.

Z Łysej Góry czarnym szlakiem można dotrzeć prosto do gdańskiej Doliny Radości, gdzie też istniała skocznia! Można też wybrać Sopot, ale w poszukiwaniu sopockiej skoczni narciarskiej nie warto oddalać się aż o 1,5. O jakąkolwiek jednostkę tu chodzi.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Sama Łysa Góra, niedaleko której znajduje się słynna Opera Leśna, okazała się niezwykle urokliwym i zadziwiająco spokojnym miejscem. Szukanie skoczni odbyło się tym razem bez pomocy miejscowych, ale nie przyniosło mi ono zbyt wiele trudu. 

Skocznia w Sopocie. Perspektywa podobna do tej z pierwszego zdjęcia z Wejherowa.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Od razu rzuciły mi się w oczy kolejne podobieństwa z Wejherowem. I w Sopocie nie ma już rozbiegu, są podpory, choć na tej skoczni znajdziemy trochę wyraźniej widoczny nasyp, na którym umiejscowiony był sztuczny rozbieg i próg.

Spojrzenie w dół z wysokości progu. W kwestii podpór Sopot przegrywa z Wejherowem, jak widać są one mniej okazałe.
(fot Mikołaj Szuszkiewicz)

Zeskok i wybieg są w mniejszym stopniu zarośnięte, a to za sprawą wykorzystywania tego terenu do zjazdów przez amatorów ekstremalnej jazdy na rowerach (Podobnie jak na gdańskiej skoczni zwanej współcześnie "Tomac").
Widok z dołu. Zapytałbym jakie zeskoki wybieracie - zarośnięte, czy rozjeżdżone? To chyba jednak nie brzmi najszczęśliwiej.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Warto dodać, że istniały w Sopocie  plany budowy większej skoczni na Sępim Wzgórzu. Prace nawet się rozpoczęły, ale niestety nie doczekały się końca. Byłem i tam, ale tylko na chwilę i nawet nie zdążyłem zrobić dobrych zdjęć. Jeśli będę miał okazję zbadać teren dokładniej, nie omieszkam podzielić się materiałem!

Sierpniowe skoczniołazostwo na Wybrzeżu było dla mnie zamknięciem sezonu 2012. Na kolejną wyprawę przyszła kolej niespodziewanie już na początku następnego roku...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz