niedziela, 14 lutego 2016

Weekend rekordów

Oj, zmęczył mnie ten weekend! Przez trzy dni żyłem lotami narciarskimi na największej skoczni świata, odkładając na bok wszelakie inne obowiązki. Ale inaczej po prostu się nie dało! Choć nie doczekaliśmy się rekordu świata, to było rekordowe Vikersund. Pokusiłem się o dokonanie małego résumé - co zapamiętamy po tych znakomitych konkursach?

Potwór w Vikersund. To na tej skoczni szaleli w ten weekend najlepsi skoczkowie świata.
(fot. Geir A Granviken - Flickr: Ski flying Vikersund 2011, CC BY 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=17766556)


W analizowaniu dalekich skoków jako punkt odniesienia lubię stawiać odległość 225 metrów. To w tej chwili punkt HS na "trójcy" największych skoczni do lotów - w Vikersund, Planicy i Tauplitz. To także pamiętna odległość rekordu świata z przełomu mileniów. Tamten wyczyn Andreasa Goldbergera traktuję szczególnie, bo był prawdopodobnie pierwszym skokiem, jaki widziałem w życiu (w telewizji, rzecz jasna)! Rekord ów kilka lat później wyrównał Adam Małysz. To śledziłem już z pełną świadomością i zaangażowaniem fana skoków.



Pamiętacie Planicę 2005? W tamten weekend padło 30 skoków na odległość 225 m lub większą. Ten wynik wyrównały dopiero po 10 latach loty w Vikersund (w zeszłym sezonie), a przebiła ubiegłoroczna Planica ze świeżo przebudowaną skocznią. I to dość wyraźnie, bowiem takich prób mieliśmy aż 58. Teraz Norwegowie mogą się cieszyć z wydarcia tego rekordu z powrotem. Przez ostatnie 4 dni kibice zgromadzeni na Vikersundbakken mogli cieszyć oko takimi skokami 62 razy!



Szał dalekich lotów rozpoczęli przedskoczkowie na obligatoryjnym testowaniu skoczni. Już 226 metrów Espena Roee było wydarzeniem, ale osiągnięcie to prędko schowało się w cień po fenomenalnym skoku znanego głównie z nagich wyczynów Halvora Egnera Graneruda. Oto skoczniowy "golas" skacze 240 metrów! Wydawało się, że zobaczymy go w zawodach - w ramach dodatkowego limitu przeznaczonego dla gospodarzy. Jego start zablokowało nowe ograniczenie narzucone przez FIS. Przepis 2.2.2 regulaminu PŚ wyraźnie mówi, że aby startować w lotach, należy mieć na swoim koncie przynajmniej jeden punkt zdobyty w zawodach PŚ lub LGP. I tu doszło do absurdu - prawo startu mieli bowiem Marat Żaparow czy Martti Nomme, którzy uciułali po punkciku w "ogórkowych" zawodach na igelicie, a Granerud musiał obejść się smakiem. Nie muszę chyba wspominać, jakie "wyczyny" Kazacha i Estończyka obejrzeliśmy na Vikersundbakken (z całym szacunkiem dla tych skoczków).



Tu pozwolę sobie na małą dygresję: zasady dopuszczania do zawodów danej rangi ustalone przez FIS są niestety absurdogenne. Weźmy pod uwagę Puchar Kontynentalny i Puchar FIS. Ostatnio na FIS Cupie w Whistler startowało "aż" 18 skoczków. Najgorsi zawodnicy mieli problem, żeby przekroczyć 50 metrów. Ale co z tego, skoro zdobyli punkty do klasyfikacji - mogą teraz startować w Pucharze Kontynentalnym. Dużo lepsi (choć oczywiście także raczej z "dolnych półek") skoczkowie, startujący głównie w Europie w dużo liczniej i mocniej obsadzonych zawodach, na taką okazję czasami czekają po kilka sezonów. Czasami nie doczekują się wcale.

Wróćmy do Vikersund. Pierwszy konkurs, rozegrany dość późno, bo po 20:00, zostanie zapamiętany jako rekordowy za sprawą wieku zawodników na podium. Jeśli dodamy lata, miesiące i dni przeżyte przez trzech najlepszych skoczków od narodzin do dnia konkursu, otrzymamy wartość punktu K starej skoczni w Wiśle Malince - równe 105. Podium w składzie: Kranjec, Gangnes, Kasai minimalnie (o kilka miesięcy) wyprzedziło w tej osobliwej statystyce podium z Kuusamo 2014, które to ugościło Ammanna, Ito oraz, a jakże, Noriakiego Kasai.

Piątkowy triumf Kranjca był ogromną niespodzianką. Oczywiście wszyscy pamiętamy jego znakomite loty sprzed lat, ale nawet po zajęciu miejsca na podium w Sapporo chyba mało kto brał pod uwagę, że ten stary wyga może zagrozić Prevcowi i spółce w Vikersund.

Wspomniany lider PŚ w piątek był cieniem samego siebie. Czarował za to w swoim stylu mag skoków Kasai. Aż żal, że w tym konkursie nie zwyciężył.




Sobota stała pod znakiem wiatru w plecy. Zostańmy przy tej okazji na chwilę przy Noriakim Kasaim. Japończyk miał szczęście do kolejnego interesującego rekordu. Otrzymał ogromną wręcz rekompensatę za niekorzystny wiatr. 45,7 dodanych punktów to najwyższa bonusowa nota w historii zawodów PŚ (wyższe pojawiały się w seriach treningowych oraz w zawodach niższej rangi). Przy trudnych warunkach w sobotnim konkursie nikt nie doskoczył do 240 metra, ale nie zabrakło przyjemności z oglądania lotów - to zasługa Petera Prevca, który wyszedł z piątkowego cienia i pokazał, że także w Vikersund potrafi grać na nosie rywalom. Wygrał po raz 10. w sezonie - i to z bardzo wysoką notą łączną: 457,6 pkt.



Tak jak w sobotę ruchy powietrza nie sprzyjały skoczkom, tak w niedzielę zaczęło wiać pod narty i to całkiem mocno. Wydaje mi się iż nie przesadzę, mówiąc że oglądaliśmy najlepsze kwalifikacje w historii PŚ! "Życiówki" sypały się z rękawa. I to jakie! Wspomnieć choćby o 243,5 metra Roberta Johanssona, albo o genialnych 235 metrach naszego Andrzeja Stękały. Debiutujący w ten weekend na "mamucie" skoczek z Dzianisza wyrównał tym wynikiem drugą odległość w historii polskich skoków. Do rekordu Polski zabrakło jedynie trzech metrów. Ale także skok innego Polaka, a konkretnie pogrążonego w kryzysie Kamila Stocha, zapisze się w annałach. Mistrz olimpijski jako trzechsetny skoczek w historii skoczył na odległość 225 lub więcej metrów (lądował na 231 m)! To nie był koniec genialnych lotów w tych kwalifikacjach: 243 m Hauera, 248 m mojego ulubieńca wśród "lotników" Stjernena; 246,5 m i rekord Austrii Krafta, wreszcie 247,5 m Prevca. Można jedynie żałować, że z próby zrezygnował Noriaki Kasai. Jestem przekonany, że mógłby wykorzystać warunki wietrzne i zaatakowałby nawet rekord świata.



W pierwszej serii konkursowej dobre warunki utrzymały się. Kolejni moi faworyci: Mackenzie Boyd Clowes i Vincent Descombes Sevoie zabłysnęli, bijąc rekordy swoich krajów. Nietrudno sobie wyobrazić radość ekspresyjnego Francuza po uzyskaniu 230,5 metra. Wreszcie rekord weekendu, niepobity do końca zawodów, ustanowił Andreas Stjernen. Genialnie latający Norweg pofrunął na 249 metrów. Odpadł Kranjec, którego zdusiło za bulą; skok zepsuł niestety Noriaki Kasai, który odgryzł się w drugiej serii i znacznie poprawił swoją lokatę. Ale takich, którzy w finale spisali się lepiej, niż w serii pierwszej, było niewielu.



Winowajca? Wiatr. Podmuchy odwróciły swój kierunek praktycznie na całą rundę. Szczęście do noszenia w dole zeskoku mieli jednak trzej Norwegowie - Forfang, Gangnes i Tande, którzy poprawili swoje rekordy życiowe. A kto wygrał?

Jedenasty triumf Petera Prevca zbliża Słoweńca do Kryształowej Kuli i do rekordu wygranych w sezonie ustanowionego przez Gregora Schlierenzauera (13 zwycięstw). Wygrana numer 11 stała się ciałem mimo upadku w II serii! Choć w zeszłym roku panujący nam obecnie Król Skoków ustał 250 metrów, teraz jego nogi nie wytrzymały na 249 metrze. Ale co z tego, skoro i tak miał ponad 7 punktów przewagi nad drugim Kraftem i ponad 9 nad zamykającym podium Stjernenem? Niedzielne zawody były ewidentnie jednymi z najlepszych w sezonie, a może nawet w ostatnich latach.



Cały, pełen osobliwych rekordów, weekend na Vikersundbakken jest dowodem na to, że bez lotów narciarskich karuzela Pucharu Świata byłaby znacznie uboższa. Fruwanie pod 250 metr kochają i kibice, i zawodnicy. Dlatego już teraz z wypiekami czekam na Planicę. Na finiszu sezonu możemy być świadkami kolejnego festiwalu wspaniałych lotników na nartach. Tak nam dopomóż Matka Natura... i Ojciec Hofer.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz