wtorek, 26 lipca 2016

XXVIII wyprawa - cz. 3. Orlim tropem

Pamiętacie, dokąd jeździł Adam Małysz z trenerem Szturcem na spokojne treningi w celu odzyskania formy w trakcie sezonu? Nasza forma po pierwszym dniu wyprawy nie była jeszcze taka najgorsza, ale postanowiliśmy odwiedzić dokładnie to samo miejsce - Ramsau. 

Ekipa XXVIII wyprawy w składzie "austriackim". Ale czy to Ramsau? Absolutnie nie. Taka gustowna ławeczka stoi w miejscu, do którego dotarliśmy w następnej kolejności.

 

XXVIII wyprawa skoczniowa (cz. 3)

16.03.2016 - Ramsau am Dachstein, Bischofshofen, Schwarzach am Pongau



Ramsau jest niewielką miejscowością położoną pod przepięknym masywem górskim Dachstein. Wydawałoby się, że skocznie narciarskie to jedna z największych atrakcji tych okolic, ale w miejscowym sklepie ze zdumieniem stwierdziłem brak skoczni na pocztówkach. W takiej sytuacji trzeba było zrobić widokówki samemu. Pogoda sprzyjała - w porannym słońcu zaśnieżony styryjski kurort prezentował się niewymownie uroczo. W takich okolicznościach przyrody mógłbym wracać do formy co weekend.


Widokówka ze skoczniami, gościnnie także z fragmentem trasy biegowej. Od lewej: skocznia K 90 - arena MŚ 1999; następnie coś, co wygląda jak rozbieg skoczni, ale jest tylko rozbiegiem (bez skoczni) i służy do trenowania pozycji najazdowej; wreszcie dwie małe skocznie: K 30 i K 15.
Od najmniejszych obiektów zaczęliśmy. Wdrapanie się na górę nie było trudne, ale schody zaczęły się później. Tym razem akurat (niestety) nie dosłownie - aby przebić się na skocznię normalną, trzeba było trochę pobrodzić w śniegu. Na szczęście mieliśmy już pewną wprawę po dniu poprzednim i skoczniami w Heilbrunn.

"Dziewięćdziesiątkę" zaszliśmy od góry. W komplecie.
Bula smagana alpejskim słońcem.
Z tej wieży sędziowskiej sypały się lepsze i gorsze noty podczas MŚ w 1999 roku.
Zejście na wybieg nie było łatwe - schody tonęły w śniegu.

Główna atrakcja w całej okazałości. W 1999 roku mistrzostwo globu na normalnym obiekcie zdobył tu słynny "stylista" skoków, ówczesny mistrz olimpijski Kazuyoshi Funaki. Podium w całości zajęli wówczas Japończycy! Funaki wyprzedził Hideharu Miyahirę i Masahiko Haradę, dziś pracujących jako trenerzy. W pierwszej piątce zmieścił się jeszcze Noriaki Kasai!
Oprócz tego, że trenował tu Adam Małysz, z Ramsau wiąże się jeszcze jedna "polska" historia: pamiętnego lata roku 2004 konkurs Pucharu Kontynentalnego wygrał tu Robert Mateja.

Obligatoryjne typowe verboten zaliczone i w Ramsau
W Ramsau am Dachstein podobało mi się tak, że byłbym gotów zaszyć się tam w jakimś niewielkim pensjonacie (najlepiej z widokiem na skocznie) i nawet odpuścić nasz główny cel wyprawy, czyli Planicę. A skoro już mowa o pensjonatach: niedługo po powrocie z tej wyprawy do Polski przez okno samochodu, w okolicach Łodzi, wypatrzyłem reklamę polskiego pensjonatu... właśnie w Ramsau.

Zaszycie się w Ramsau i poprzestanie na jednym miejscu związanym z Adamem Małyszem (który zresztą w trakcie tej wyprawy odegrał ciekawą rolę - ale o tym w kolejnych częściach) byłoby jednak głupotą. Na trasie mieliśmy kolejny trop Orła z Wisły. Miejsce, w którym zdobył swoje pierwsze wielkie międzynarodowe trofeum. I miejsce szczególne przecież nie tylko dla Małysza, ale dla skoków narciarskich w ogóle. Tamtejszą zawodnicy kojarzą z bardzo długim i dość płaskim rozbiegiem. Nie bez przyczyny Walter Hofer paradujący z zawieszoną na szyi minipiłą spalinową w zeszłym roku po zawodach w Planicy, zapytany przeze mnie o zastosowanie urządzenia zażartował, że to do cięcia rozbiegu w Bischofshofen.

Droga z Ramsau do Bischofshofen naznaczona była zapierającymi dech w piersiach widokami. W Austrii byłem pierwszy raz w życiu i szybko stwierdziłem, że czego jak czego, ale górskich pejzaży można im zazdrościć (choć my za polskie góry wcale wstydzić się nie musimy!). Kompleks skoczni Paula Ausserleitnera (skoczka, który zmarł po upadku na skoczni, którą później nazwano jego imieniem) wypatrzyliśmy już z autostrady. Jest taka skoczniołazowska zasada, o której wspominałem przy okazji relacji z wyprawy do Węgierskiej Górki: "wrażenia związane z odkrywaniem skoczni należy sobie dawkować". Napomknąłem też, że czasami się do tej reguły stosujemy, a czasami nie (jadąc przez Tauplitz planowaliśmy najpierw minąć skocznię i jechać do klubu narciarskiego w Bad Mitterndorf, jednak Kulm miało zbyt silne magnesy na skoczniołazów), co prawdopodobnie odbiera jakikolwiek sens istnieniu tejże zasady, niemniej jednak weszła ona w życie w Bischofshofen. Choć skocznię już widzieliśmy, najpierw poszliśmy na zakupy do sklepu sieci Hofer (klon Lidla), w której koleżanka z Bab na spalonym podobno kupuje jajka.   

Po zakupach w iście dyrektorskim stylu (niestety Waltera H. nie spotkaliśmy) można było zająć się skoczniami. Okazało się, że cmentarz pod skocznią to nie tylko specjalność Innsbrucka. Mogiły możemy znaleźć także po drodze na Paul-Ausserleitner-Schanze. Łącząc to z historią patrona obiektu, trzeba przyznać że zawodnicy stykają się w Bischofshofen z dość upiornymi ostrzeżeniami. Czy to ostrzeżenie także dla skoczniołazów? Nawet jeśli, to nieszczególnie się nim przejęliśmy, a jedną z aren Turnieju Czterech Skoczni zwiedzało się bardzo przyjemnie.

Na kompleks skoczni (który w ujęciu całościowym nosi imię słynnego Seppa "Bubiego" Bradla) składają się następujące obiekty: najsłynniejsza K 125, K 65 oraz K 20. W pobliżu znajduje się także stara skocznia K 40, której niestety nie udało nam się odwiedzić.

Dzięki typowym znakom mieliśmy schanzę na dotarcie do skoczni.
W Bischofshofen było już dużo mniej śnieżnie, niż w Ramsau, ale ostatnie fragmenty białej pokrywy, wraz z namalowanymi liniami oznaczającymi metry, można było uświadczyć na skoczni im. Paula Ausserleitnera.

Wchodzenie na górę to oczywiście kolejne dziesiątki schodów. Pierwszy postój - punkt HS.

I oto mamy słynny rozbieg w Bischofshofen. Jego kąt nachylenia wynosi 27 stopni. W przypadku większości skoczni dużych taki kąt to ok. 35 stopni!
Co jest przerażające w Bischofshofen? Ta wysokość progu i ta wyasfaltowana przerwa między wysokim na 4,5 metra progiem, a początkiem zeskoku. Skoczkowie to jednak odważni ludzie!
Ten nietypowy rozbieg jest także mieszkaniem dla węży.

Po wspięciu się na wysokość belek startowych dotarły do nas wieści o zakończonym niedługo wcześniej testowaniu skoczni w Planicy i sensacyjnych skokach Tilena Bartola i Ernest Prišliča. Ominęły nas takie atrakcje! Łatwiej jednak to znieść, kiedy jest się w takim miejscu, jak słynne Bischofshofen.

No to kto chętny na skok z tego płaskiego jak stół rozbiegu?

Tuż obok skoczni K 125 znajduje się sześćdziesiątka piątka, która dla odmiany ma jeden z najbardziej stromych najazdów, jakie spotkałem. Wejście na umiejscowiony wysoko nad ziemią ażurowy podest dla trenerów to zadanie karkołomne...

Widok na rozbieg i niezliczone podesty, w tym wspominaną "dziuplę" trenerską.


Na szczycie K 65 Mały Czołg porucznika Grubera.
Nie można w nieskończoność bujać w obłokach. Na dole jeszcze zdjęcia całości kompleksu, tradycyjna "skoczna selfia" (tym razem w lustrze - patrz pierwsze zdjęcie w relacji) i w drogę.

Ostatnie spojrzenie na mniejsze skocznie. Układ band przy skoczni K 20 sugeruje, że zimą może być tam dobudowywana mniejsza "śniegówka".
Zwycięzcy zawodów w Bischofshofen oraz całego Turnieju Czterech Skoczni. Niektóre nazwiska zapisane w stylu dowolnym. Pojawili się tu m.in. "Jec", "Recknagl" i "Jandra". Wyróżniony może poczuć się Tom Hilde, ponieważ jako jedyny może oglądać tu swoje imię. Być może twórcy tablicy nie byli pewni, czy "Hilde" nie jest przypadkiem imieniem Norwega. Na szczęście nasz Orzeł z Wisły funkcjonuje na tej tablicy poprawnie - brak "ł" możemy wybaczyć.

Jak się potem okazało, po drodze do samochodu minęliśmy Luisa, który podobnie jak my odbywał skoczniowe Tournee. Opisuje je szeroko na skisprungschanzen.com, a w jego relacji przewija się i nasza ekipa!

Tego dnia Bischofshofen było ostatnim punktem austriackim tropem "Orła z Wisły", ale nie ostatnim w ogóle! Zbyt blisko znajdowało się obfite w skocznie miasteczko Schwarzach - takiej okazji nie można było odpuścić. Wiedzieliśmy, że znajduje się tam nowy kompleks skoczni (zbudowany przed czterema laty): K 50, 30, 15 i 7. To mogła być krótka wizyta - nie wchodziliśmy nawet na górę. Trzeba było jednak rozwikłać zagadkę starych skoczni - źródła podawały, że w Schwarzach znajdowały się dawniej skocznie K 80, 50, 25 i 15.

Cztery nowe skocznie w Schwarzach.


Pobyt tam wydłużył się z powodu analizy porównawczej zdjęć archiwalnych ze stanem obecnym. W końcu doszliśmy do wniosku, że nowe skocznie powstały w miejscu dawnych "osiemdziesiątki" i "pięćdziesiątki". K 25 i K 15 musiały znajdować się zaś w innym miejscu. Z poszukiwań tej lokalizacji zrezygnowaliśmy. Teraz mieliśmy uderzać już prosto na Kranjską Gorę. Ale... Nagle, po przejechaniu dosłownie kilkudziesięciu metrów, naszym oczom ukazały się dwie bule! Jak mogliśmy je przeoczyć wcześniej? Stare małe skocznie znalezione, trzeba wysiadać z samochodu!

Teren wybiegu większej skoczni został zmodyfikowany i pierwotna wielkość obiektu jest teraz trudniejsza do ocenienia. Na poziomie rozbiegów można trafić na pozostałości schodów, torów najazdowych, pojedyncze tabliczki z numerami bramek startowych. Są też niewielkie fragmenty mat igelitowych.

To już był ewidentny koniec ze skoczniami dnia 16 marca Anno Domini 2016. Ruszyliśmy na szerokie i płaskie jak stół alpejskie drogi (co jakiś czas chowające się w tunelach), aby minąć Przełęcz Wurzen i dotrzeć do słoweńskiej granicy. Tam czekał na nas apartament oraz ciekawi sąsiedzi. Ale o tym już w następnej części...

Wszystkie zdjęcia: fot. Mikołaj Szuszkiewicz


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz