To już ostatnia część relacji z wyprawy planickiej A.D. 2016. Last, but not least – rzekliby Anglosasi. Naszą eskapadę domknęły trzy nie byle jakie kompleksy skoczni.
|
Na tę osobliwą latarenkę napotkaliśmy przy jednej ze skoczni. Nie sprawdzaliśmy, czy "bier" znajdowało się za szybką. |
Czwartek, 17 marca. Mamy za sobą pierwsze zawody i przygody na skoczniach w Rateczach. Ja zorientowałem się, że ukradziono mi kamerę, co zdecydowanie nie było wiadomością optymistyczną. O poprawę humoru w okolicach Planicy nietrudno. Wystarczy zebrać ekipę i wyruszyć na małą wycieczkę. Gdy zastało nas popołudnie, pierwszy i jak dotąd ostatni raz stricte w celu zwiedzania skoczni zebrało się aż pięciu. Celem było włoskie Tarvisio, które posiada skocznię normalną (na której w 2003 złoto uniwersjady zdobył Kang Chil-ku, od niedawna skokowy emeryt). Do zaniedbanego już obiektu K 90 doklejone są trzy małe skocznie.
|
Skocznie w Tarvisio. |
Dotarliśmy. Jedna piąta naszego składu, naładowana wówczas niespotykaną energią (jej źródło dotąd nie zostało zidentyfikowane), postanowiła skorzystać z zeskoku. Stało się to za pomocą znalezionych na wybiegu sanek, zrobionych z paru desek, płyty wiórowej i dwóch fragmentów nart. Do jednej piątej dołączyła jeszcze jedna piąta, a kolejna piąta zajęła się asystą. Pozostałe dwie piąte, w tym jedna piąta-ja, ruszyły na górę poprzez śniegi naznaczone tropami (i innymi, mniej przyjemnymi śladami obecności) leśnych zwierząt.
|
Beztroskie manewry sankowe. |
|
Jeden z typowych widoków, jakie można obejrzeć na tym blogu. Jak widzimy, na skoczni normalnej w Tarvisio nie przygotowuje się już torów najazdowych. Wychodziłoby na to, że już się tam nie skacze. |
|
Tutaj już widok mniej typowy. To nie ośmiornica, a wybieg kompleksu w Tarvisio. Jest on skrzyżowaniem nad wyraz kolizyjnym. |
|
Dwa rozbiegi, jeden nad drugim, nowy i stary. I ile tu sobie dopisać skoczni? |
Skocznie w Tarvisio zostały zaliczone. W programie znalazło się też miejsce dla pizzy (po austriackiej w Heilbrunn i słoweńskiej w Kranjskiej Gorze wreszcie przyszła pora na prawdziwą włoską pizzę!). W rankingu wyprawy pizzeria Al lepre odniosła triumf, wyprzedzając kranjskogorską Lipę oraz Casa Romana w Bad Mitterndorf. Nie mogę nie wspomnieć o włoskojęzycznym repertuarze muzycznym, jaki towarzyszył nam podczas tej wycieczki. Z powodzeniem zagościł na skoczniołazowskiej plejliście na stałe.
|
Kiedy już myślałem, że będę mógł zjeść pizzę z Davidem Bresadolą, wczytałem się uważniej i pełen rozczarowania dostrzegłem brak "d". A każdy wie, że bez "d" życie nie jest takie proste, jak mogłoby się wydawać. |
Przeskoczmy o kilka dni. Niedziela. Minęły już ogromne emocje związane z rywalizacją w Pucharze Świata. Zanim zrobiło się ciemno, zdążyliśmy po raz kolejny przekroczyć granicę słoweńsko-austriacką. Na granicy skontrolowano nas, wydawałoby się, dość skrupulatnie. A jednak stało się tak tylko pozornie. Na czterech z siedzących w samochodzie skoczniołazów, panowie policjanci (a może była to straż graniczna?) wzięli dowody tożsamości tylko od trzech. Mnie chyba nie zauważyli. Dobrze wiedzieć, że nie rzucam się w oczy.
Cel? Alpenarena w Villach. To cztery obiekty: K 90, K 60, K 30 i K 15. Skocznia normalna kilkakrotnie gościła najlepszych skoczków w ramach zawodów Pucharu Świata. Fanom skoków z naszego pokolenia miejsce to kojarzy się przede wszystkim z pewnym grudniowym weekendem 2001 roku, podczas którego Adam Małysz bił rekordy skoczni, a w „drużynówce” Polacy zajęli historyczne 3. miejsce, nieosiągalne przez następnych kilka lat. Każde dziecko małyszomanii z pewnością pamięta też obrazki z charakterystycznej drewnianej wieży trenerskiej i głowy szkoleniowców, śledzące lot każdego zawodnika z godną podziwu synchronizacją. No i jeszcze ta nietęga mina Waltera Hofera po wygranej Orła z Wisły…
|
Ta dam! Skocznie w Villach. |
|
I znów sztampa. Tym razem z K 60 w Villach. |
|
Kultowe miejsce. |
Zwiedzanie Alpenareny nie trwało zbyt długo. Na skoczni zastał nas zmrok. Trzeba było wracać. Ostatnia impreza w Kranjskiej Gorze (obfita w wiele interesujących wydarzeń, jak choćby długie skokowe dysputy z Alexem Stoecklem i będące efektem międzynarodowych negocjacji zdjęcie z trzema rekordzistami świata naraz, na którym teoretycznie powinienem się znaleźć, a jednak widać tylko kawałek mojego swetra), szybkie pakowanie się, ostatnia drzemka w apartamencie w centrum alpejskiego miasteczka. Rano trzeba było ruszać do Polski. O, jakże pomyliłby się ten, kto pomyślałby wtedy, że po drodze nie będziemy zatrzymywać się na skoczniach.
|
Murau, czy ci nie żal? |
Murau. Kolejna austriacka mieścinka na trasie. Niespełna 4 tysiące mieszkańców, typowa lokalna zabudowa, wokół góry. Z naszych doświadczeń zakupowych wynika, że znajduje się tam także browar. I wreszcie jedno charakterystyczne miejsce – zagłębie skoczni. Jest ich tam pięć, z czego trzy, te największe i najważniejsze, od jakiegoś czasu są nieczynne. Eksploracja całego terenu zajęła trochę czasu, kosztowała mnie dziurę w spodniach i kilka chwil zwątpienia. Te drobnostki nie przesłoniły niezwykłej atmosfery Murau. Nie co dzień zwiedza się niefunkcjonujące już skocznie duże i normalne, które pamiętają zawody Pucharu Świata i inne ważne imprezy (PŚ w skokach odbył się na K 120 w 1994, a w 1986 i 1990 na K 85 rozegrano zawody PŚ w kombinacji). Dziś trudno sobie wyobrazić występy topowych skoczków na tamtejszej sto dwudziestce – zeskok zarasta, a teren wybiegu został zmodyfikowany względem stanu pierwotnego skoczni. Osiemdziesiątka piątka do skakania nie nadaje się, ale jest w sporo lepszym stanie. Zaryzykuję stwierdzenie, że jej wieża najazdowa to jedna z najbardziej imponujących tego typu konstrukcji na świecie! Choć oczywiście szkoda, że tak ciekawe obiekty już nie funkcjonują, trzeba to przyznać: ta agonia nadaje im pierwiastek niesamowitości.
|
Od lewej: nieczynna K 60, czynne K 35 i K 20, nieczynna K 85. |
|
Tym razem typowe verboten bez słowa verboten. Hipstersko. |
|
Drzwi zaplecza obiektu. Brak "verboten" jednak zrekompensowany. To jednak jedno z najmniej imponujących verboten na naszej trasie. Wróćmy jednak na skocznię... |
|
Wybić się z takiego progu - nie byle co! |
|
Najpierw jednak trzeba było pokonać długą drogę w dół najazdu. |
|
A wszystko miało swój początek hen, na szczycie wieży! |
|
Trochę dziką drogą, trochę porządnym szlakiem przedarliśmy się na skocznię K 120. To jeszcze widok z dołu - jak widać, dół został przekształcony i nie ma szans na jakiekolwiek loty na tym obiekcie. |
|
Osobliwy drewniany próg dużej skoczni i pamiątkowy obelisk. |
|
Nie mogłem sobie odmówić zajrzenia... wewnątrz progu. Tam znajdowały się fajne pamiątki, aczkolwiek w odrobinę za dużym formacie. |
|
Artur i Maciek weszli na samą górę jako pierwsi. Kosztowało ich to sporo wysiłku, bo droga była naprawdę ekstremalna. Po takiej wspinaczce w nagrodę ustawili sobie belkę na najwyższej pozycji. |
|
Taki widok miał w 1994 roku Noriaki Kasai, kiedy startował do zwycięskiego skoku w zawodach Pucharu Świata w Murau. Powiedzmy. |
Murau w zasadzie było ostatnim skoczniowym punktem całej wyprawy. W zasadzie, bo będąc już późną nocą w Polsce, przejechaliśmy koło skoczni w Szczyrku i Wiśle. Wypadły zaskakująco blado. To był koniec być może najbardziej udanej eskapady pewnej grupki skoczniołazów.
W tej, i tak rozległej, relacji zabrakło miejsca dla kilku wyjątkowych chwil tamtego weekendu (związanych niekoniecznie ze skoczniami). Kilka z nich zasygnalizowałem już w poprzednich częściach, kilka na razie zachowuję w tajemnicy. Zasługują one na osobną opowieść i z pewnością za czas jakiś pokuszę się o to stosowne, niezbędne postscriptum. Jest jeden warunek. Jego spełnienie jest na szczęście dość prawdopodobne. Musi mi się znów zatęsknić do okolic u stóp Letalnicy.
Wszystkie zdjęcia: fot. Mikołaj Szuszkiewicz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz