wtorek, 25 listopada 2014

To, czego nie widać

W konkursie drużynowym w Klingenthal byliśmy świadkami kilku ciekawych rozstrzygnięć. Polakom nie poszło, ale szczególnego sensu w pastwieniu się nad drużyną Łukasza Kruczka nie widzę. Z pewnego powodu postanowiłem wziąć pod lupę występ reprezentantów dwóch krajów alpejskich...

Simon Ammann - od lat najlepszy szwajcarski skoczek.
(fot. Mikołaj Szuszkiewicz)
Austriaków i Szwajcarów łączą góry, barwy narodowe, w pewnej części germańskie pochodzenie i wspólna organizacja Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej 2008. W minioną sobotę dołączył do tego zbioru jeszcze jeden element - podobny wynik w inaugurującej sezon skoków narciarskich 2014/15 drużynówce. Zaskoczenie? Jak najbardziej. Przez wiele lat było to właściwie nie do pomyślenia. Dla Austriaków, zwycięzców większości konkursów mistrzowskich, Szwajcarzy byli żadnym przeciwnikiem.

Z jednej strony ekipa, która w kilku konfiguracjach mogła składać się wyłącznie z medalistów imprez mistrzowskich, na czele z wielkimi gwiazdami, a z biegiem czasu uzupełniana kolejnymi "wunderkindami". Z drugiej: legenda skoków... i koniec. Od kiedy karierę zakończył Andreas Küttel, Szwajcarzy opierali swoją skokową siłę wyłącznie na Ammannie. Dopiero ostatnimi czasy duży postęp zrobił nieprzewidywalny i pokraczny w locie Gregor Deschwanden, który powoli zadomawia się w szerokiej światowej czołówce. To jednak wciąż o dwóch do brydża za mało. Wreszcie przychodzi listopad 2014 roku...

Austriacy. Morgenstern zakończył karierę, podobnie Martin Koch. Loitzl i Diethart w formie przeciętnej. Reszta nie błyszczy szczególnie w kwalifikacjach do konkursu indywidualnego w Klingenthal, ale to wszystko nie zmienia faktu, że skład na drużynówkę, przygotowany przez nowego szkoleniowca Heinza Kuttina, na papierze wydaje się bardzo mocny. W końcu nawet kiedy reprezentanci Austrii nie są w topowej dyspozycji, to najczęściej na udany konkurs drużynowy to wystarcza. Schlierenzauer - zawsze gotowy przeskakiwać skocznie, nawet kiedy wydaje się, że zgubił formę; Kofler - lata w światowej czołówce, klasa sama w sobie, Hayböck i Kraft - niesamowity potencjał i wielka inwestycja w przyszłość, a przecież już mają za sobą sukcesy.

Szwajcarzy? Ammann, trochę jakby przygaszony, ale podobnie jak Schlierenzauer potrafiący  mobilizować się, kiedy potrzeba. W cieniu czterokrotnego mistrza olimpijskiego coraz solidniejszy (ale dzień wcześniej w kwalifikacjach przepadł!) Deschwanden i dwaj młodzieżowcy - Kilian Peier i Luca Egloff, którzy nawet na mistrzostwach świata juniorów do tej pory stanowili jedynie tło głównej rywalizacji. Przy takim zestawieniu dwóch kadr wynik wydaje się oczywisty. Po raz kolejny Austria zleje Szwajcarię i powalczy o zwycięstwo w konkursie. Ammann i koledzy - co najwyżej o awans do II serii.

Co się okazuje? Szwajcaria kończy rywalizację na siódmym miejscu z dorobkiem 973,4 pkt., Austria lokatę niżej, mając 5,4 punktu mniej. Prawie taka sama nota i sąsiadujące w tabeli miejsce. W porządku, wszystko cudownie, ale być może zastanawiacie się po co w ogóle naświetlam ten fragment wyników rywalizacji w Klingenthal? Czy chciałem szczególnie skrytykować skoczków Kuttina? Nie, zapewne po jakimś czasie wrócą do formy i wszyscy o złych początkach zapomną. A może wynieść na ołtarze Szwajcarów, którzy wznieśli się na wyżyny swoich możliwości? Nic z tych rzeczy. Ta sytuacja doskonale obrazuje nam to, jak w sporcie punkt widzenia potrafi zależeć od punktu siedzenia. Dwie drużyny, praktycznie ten sam wynik i dwojaki, jakże zdywersyfikowany odbiór.

I tu dochodzę do konkluzji - sport nie istnieje bez kontekstu. Za społeczną percepcją suchych wyników zawsze stoi COŚ. To mogą być emocje związane ze spełnionymi - lub nie - przewidywaniami, mogą to być też historie związane z wcześniejszymi (ale też późniejszymi!) losami danego zawodnika. Wreszcie na odbiór mogą wpływać czyli chociażby warunki pogodowe lub kontrowersyjne decyzje jury (Oby jak najrzadziej! Za sportem powinny stać historie, ale nie takie, które naruszają wymierność wyników, o czym pisałem w kwietniu). I właśnie takie pojmowanie sportu powoduje, że wzbudza on we mnie (i nie tylko) jeszcze większe emocje.

Może właśnie dlatego miewam problemy z zapamiętywaniem ile metrów skoczył zawodnik X w zawodach Y i które zajął miejsce? Owszem, w statystyki także potrafię zagłębiać się na długie godziny. Ale tego wyjątkowego smaczku skokom narciarskim nadaje to, co kryje się pod każdym z osobna wynikiem w tabeli. To, czego w suchych wynikach nie widać - a przez to najczęściej szybko się o tym zapomina. Nierzadko są to historie romantyczne i tragiczne. A to chyba lubimy najbardziej, prawda?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz