czwartek, 14 kwietnia 2016

Nie ma jak Beskidy. XXVII wyprawa - część trzecia, ostatnia

Węgierska Górka, Rajcza, Zwardoń. Te trzy nazwy miejscowości działały nam na wyobraźnię. Jedyne informacje o tamtejszych skoczniach krążące w szerokim obiegu były nad wyraz szczątkowe.

XXVII wyprawa skoczniowa

14 i 15.11.2015 - Węgierska Górka, Rajcza, Wisła, Brenna

oraz fragment XXIX wyprawy skoczniowej
10.04.2016 - Rajcza

Z opowieści ludzi skoków, choćby p. Marka Siderka z PZN, wynikało jednak, że skoczniołaz takich miejsc nie może sobie, ot tak, nie zobaczyć. Tak też narodziła się mityczna beskidzka "trójca" skoczni, w kierunku której wyruszyliśmy po zwiedzaniu pszczyńskiego widma. Na pierwszy ogień poszła Węgierska Górka. Zaczęło się od typowego spacerku z pierwszymi na tej wyprawie solidnymi podejściami. W końcu dotarliśmy do polany, w pobliżu której należało wypatrywać skoczni - co potwierdziła spotkana przez nas po drodze mieszkanka tej całkiem sporej wsi. I faktycznie, skocznia tam była! O jej używalności w profesjonalnym zakresie nie ma już mowy, ale niecka rozbiegu, kamienny próg i wyprofilowany zeskok jak były na swoim miejscu, tak są dalej. Choć zarastają paprociami.

Rozbieg i próg skoczni K 20 w Węgierskiej Górce.

Po zainaugurowaniu przez nas mierzenia skoczni kilka wypraw wstecz, przyszło nam zrobić to kolejny raz właśnie w Węgierskiej Górce. Pomiary niezawodną skoczniołazowską miarką wykazały, że mamy do czynienia ze skocznią ok. 20-metrową. Nie mogliśmy przypuszczać, że za chwilę ktoś te informacje będzie mógł potwierdzić. Zdążyliśmy tylko wspomnieć film z tamtejszych amatorskich zawodów w 2003 roku, który od lat funkcjonuje na YouTube... Ni stąd, ni zowąd, na tym oddalonym już nieco od zabudowań terenie, pojawił się młody mężczyzna z dzieckiem. Nie sposób było nie zapytać go o miejscowe skoki. Okazało się, że doskonale pamięta tamte zawody. Organizowali je jego koledzy, a sam wtedy nie wystąpił z powodu choroby. Potwierdził, że można było skakać tam nieco ponad 20 metrów, zaś na większej skoczni nawet 70 m! Według niego, skocznie czasy swojej świetności miały w latach 70., posiadały wieże sędziowskie.

Widok z góry - na najazd i bulę mniejszej skoczni w Węgierskiej Górce.
 
No i właśnie - druga skocznia! O tym, że czekają nas dwie, wiedzieliśmy od początku. Co więcej, kiedy znaleźliśmy tę mniejszą, po chwili wypatrzyliśmy także prześwitujący między drzewami fragment większej. W powietrzu wisiało coś spektakularnego, ale zgodnie z jedną ze skoczniołazowskich zasad, do której czasami się stosujemy, a czasem nie, wrażenia związane z odkrywaniem obiektów należy sobie dawkować. Tak więc, choć kusiło, wstrzymaliśmy się chwilę z pobiegnięciem na "dużą".

Nie ma nic wspanialszego, niż wyłaniający się nagle próg, którego często długo nie widać, kiedy idzie się w górę skoczni. Kamienny próg większego obiektu w Węgierskiej Górce zaskoczył nas swoimi rozmiarami, a także... piętrowością. Czemu składał się z dwóch stopni? Trudno powiedzieć, ale jak się później okazało, nie jest to jedyny tego typu próg w okolicy! Czy faktycznie skocznia była 70-metrowa (tutaj muszę zaznaczyć: kiedy piszę o skoczni xx-metrowej, mam na myśli orientacyjny punkt K obiektu. Warto pamiętać, że na mniejszych skoczniach punkty K były i są przekraczane raczej tylko o kilka metrów)? Odrobinę powątpiewam, choć nie można wykluczyć, że komuś kiedyś taki lot się tam przydarzył. Pan M. Siderek, który przecież z Węgierskiej Górki pochodzi, wspominał nam o odległościach rzędu 50 metrów.

Piętrowy próg! Ciekawe, kto chowa się w środku!
Bula większej skoczni w Węgierskiej Górce - spojrzenie w dół. Wszystko zarasta.
To już widok z dołu. Skocznia? No pewnie, że skocznia...

Kolejny punkt: Rajcza. Było już trochę późno, ale stwierdziliśmy, że zdążymy przed zmrokiem . Nawigacja zaprowadziła nas w pobliże skoczni (oznaczonych na mapach dostępnych w ramach Geoportalu). Okolica od początku nie wydawała nam się zbyt ciekawa. Błądzenie po nieprzyjemnych bagnistych terenach zajęło nam trochę czasu. W okolicy ani żywego ducha. Na szczęście udało się odnaleźć dwie rajczańskie skocznie. Wielkość pierwszej oceniliśmy na ok. 35 m. Jej zeskok jest rozjeżdżony przez motocyklistów. Próg się zachował, ale nie w całości - jego kamienna konstrukcja jest nieco naruszona. Rozbieg był naturalny i obecnie kryje się wśród choinek.

Próg mniejszej skoczni w Rajczy nie jest już w najlepszym stanie.

Powoli zaczynało się robić ciemno. Zostało mało czasu na drugą skocznię. Biegiem ruszyłem w jej kierunku. Mojego entuzjazmu nie podzielił Artur, który najwyraźniej fotografował jeszcze coś niezwykle fascynującego na "trzydziestce". Ja zaś czułem, że ten kawałek dalej znajdę jeszcze ciekawsze rzeczy. Nie myliłem się. Samotnie dotarłem na obiekt, który w pierwszych chwilach, a nawet kilku kolejnych, sprawiał wrażenie jednej z największych skoczni w Polsce. Kiedy w końcu dołączył do mnie Artur wraz z towarzyszącymi mu emocjami, zgodnie stwierdziliśmy, że wielkość większej skoczni w Rajczy może dochodzić nawet do 80 metrów.

Mamut w Rajczy!

Wejście na górę - zeskokiem, bo innej drogi nie było - wymagało niezłego wysiłku. Rekompensata okazała się godziwa, bowiem czekała tam na nas kopia progu z Węgierskiej Górki! Czyżby ten sam architekt, może nawet ten sam projekt? Kiedy emocje nieco opadły, uznaliśmy, że 80 metrów to drobna przesada (stanęło na 65 metrach, ale obiecaliśmy sobie, że wpadniemy tam w niedługim czasie z miarą). W międzyczasie zrobiło się ciemno, co zdecydowanie nie dodało uroku i tak niezbyt przyjemnej okolicy rajczańskich skoczni. Przedzieranie się przez ten teren przypominało sceny z horroru...

Tak było...

* * *

Przeskoczmy dwie wyprawy w przód. W kwietniu 2016 wróciliśmy do Rajczy - i to w poszerzonym o jednego aspirującego skoczniołaza - Przemka - składzie. Pomiędzy odwiedzinami nie udało się nam dotrzeć, mimo prób, do żadnych szczegółowych informacji dotyczących wymiarów skoczni! W jedynych dostępnych wynikach mamy do czynienia ze skokami maksymalnie pod 49 metr na większej, i 32 m na mniejszej skoczni. O podobnych osiągnięciach wspominał w rozmowie telefonicznej ze mną pan dr Leszek Krzeszowiak z Polskiego Związku Narciarskiego. To miało się nijak do naszych 65 metrów większego obiektu, nie wspominając już o osiemdziesięciu.

Rajcza K 32(?) w całej okazałości - kwiecień 2016.
Rzut oka z progu - wybieg i upiorne rajczańskie tereny!
 

W trakcie wiosennego wypadu odpowiednio dobraliśmy godzinę, aby nie zastała nas noc. To nie zmieniło absolutnie nic w kwestii upiorności skoczniowej lokalizacji. Wśród błota, starych opon, krzaków i zwierzęcych kości czekały na nas w niezmienionej postaci dwa obiekty do fruwania. Oba zostały przez nas zmierzone. Jak oszacowaliśmy wartości K? Punkt konstrukcyjny to ostatni punkt jedynego prostego fragmentu zeskoku skoczni, dlatego da się mniej więcej go wskazać "na oko". Oczywiście to zupełnie amatorski pomiar i daje wynik z pewnym marginesem błędu. Zawsze to jednak jakaś wiedza. Nasz wynik dla skoczni w Rajczy: K 32 i K 55. Przekonani, że wiemy już wszystko, wyruszyliśmy na wywiad środowiskowy w okolicy.

Typowy piętrowy.
Kwietniowa pięćdziesiątka piątka w Rajczy!

Pierwszy napotkany przez nas pan mówił zupełnie niezrozumiałą gwarą, z której wyłapaliśmy tylko jedno słowo. Z czystej przyzwoitości tego słowa oszczędzę czytelnikom "Okiem". Po paru minutach przechadzki po osiedlu na pograniczu Rajczy i Ujsół spotkaliśmy parę w średnim wieku. Na pytanie o skocznie, dostaliśmy dwie odpowiedzi. Jedna z nich, od pani, była bardzo znamienna: "Tam się nie chodzi"... Rychło w czas! Druga odpowiedź, od pana, była równie interesująca. Według niego na większej skoczni w Rajczy dochodziło do skoków 80-metrowych! Czyżby jednak to pierwsze wrażenie było słuszne, a czucie i wiara zatriumfowały nad szkiełkiem i okiem? Tym sposobem - mamy kolejną wersję. A mieliśmy wyjechać z Rajczy mądrzejsi...

 * * *

Wróćmy jednak do listopada i XXVII wyprawy skoczniowej. Po Rajczy wcale nie skończyliśmy skoczniowego dnia! Ponieważ postanowiliśmy poszukać noclegu w Wiśle, byłoby dziwne, gdybyśmy nie odwiedzili, choć na momencik, nowych skoczni w Centrum. Sam miałem okazję zobaczyć je po raz pierwszy. Przyznaję, mogłyby być nieco lepiej oświetlone, ale i z tym sobie poradziliśmy za pomocą własnych przyrządów oświetleniowych! Kolejne nocne skoczniołazostwo na koncie. Z nadzieją na wolne miejsca noclegowe zajechaliśmy do pensjonatu p. Jana Szturca. I udało się! Następnego dnia Pan Trener opowiedział nam o skoczniach w Wiśle - o wielu z nich nie mieliśmy pojęcia, a największą i najważniejszą z nich była, nomen omen, skocznia "U Szturca", którą budował dziadek p. Jana, a pradziadek Adama Małysza, Andrzej Szturc. Pan Jan skontaktował nas także z trenerem Tadeuszem Tajnerem z Goleszowa, z którym spotkaliśmy się nazajutrz. Wynikiem tego jest wywiad, który jakiś czas temu ukazał się na "Okiem", a pojawi się także w kolejnym numerze Hill Size Magazine'u.

Lampa skoczniołaza daje radę.

Po Goleszowie przyszła pora na ostatni punkt wyprawy - Brenną. Za informacje o tamtejszych skoczniach serdecznie dziękuję p. Mariuszowi Greniowi. Naprowadziły nas one na trop trzech nieczynnych już obiektów. Dwie, zbudowane w latach 80., skocznie o wymiarach K 35 i K 25 znajdują się w pobliżu gimnazjum w Brennej. Co ciekawe, jako pierwsze w Polsce posiadały one ceramiczne tory.

Pierwsze tory ceramiczne na polskich skoczniach - tyle z nich zostało...
Widok z progu mniejszej skoczni w Brennej.
 
 Zeskoki były pokryte igelitem, który po kilku latach swojej użyteczności w oryginalnym miejscu trafił do Wisły Centrum. Obecnie trudno rozpoznać na pierwszy rzut oka, w którym dokładnie miejscu skocznie te się znajdowały. Zarastają je drzewa, wśród których można odnaleźć pozostałości mat igelitowych i torów, a także drewniane progi i bandy przy najeździe. Nie powiem, ciekawe miejsce na świętowanie zdobycia swojej 150 skoczni w życiu!

Nie wszystkie maty załapały się na przeprowadzkę do Wisły...
Najazd i próg skoczni K 25.
Prześwitujący między drzewkami próg K 35.
Wyprawę zakończył numer 151. Trochę dalej, w tejże samej Brennej, znajdował się starszy i większy obiekt zwany "Maliną" (od wzgórza, na którym jest umiejscowiony). Skocznia na Malinie to również relikt przeszłości. Podobnie jak przy szkole, zeskok zarasta, a wybieg zastawiony jest budynkiem. Dobrze zachował się za to próg z betonowych płyt.

Tak jak dzień wcześniej, ciemności zastały nas na skoczni. To jedyne udane, godne publikacji, zdjęcie z Brennej-Maliny. Próg tej ok. 60-metrowej skoczni zapewne jeszcze długo sobie tam postoi.

I to by było na tyle! Jesienna wyprawa dobiegła końca. A co ze Zwardoniem? Nie był nam za bardzo po drodze, więc dopełnienie "trójcy" zostało przełożone na termin bliżej nieokreślony. Zbliżał się sezon Pucharu Świata, który najczęściej oznacza przerwę w skoczniołazostwie. Ale do ostatnich konkursów nie wytrzymaliśmy...

(wszystkie zdjęcia: fot. Mikołaj Szuszkiewicz)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz