czwartek, 29 grudnia 2016

Klątwy nie ma, wygrywajmy


Jeszcze przed świętami zastanawiałem się, co napisać przed samym Turniejem Czterech Skoczni w zapowiedzi startu polskich zawodników. Przeszło mi przez myśl wspomnieć o tym, że nad reprezentacją "Biało-Czerwonych" zawisła klątwa Adama Małysza.


Wszyscy pamiętamy wielki triumf Orła z Wisły w sezonie 2000/01. Bez tego zwycięstwa we wspaniałym stylu, być może losy wielu z nas potoczyłyby się inaczej. Nie byłoby małyszomanii, nie byłoby Pucharu Świata w Zakopanem w znanej nam formie (a być może w ogóle), nie byłoby tego bloga i tej notki. Nie byłoby też wielkich sukcesów Kamila Stocha i drużyny Łukasza Kruczka (dziś - Stefana Horngachera). Inny świat! Problem w tym, że po zwycięstwie Adama Małysza w Turnieju Czterech Skoczni Polakom w skokowym "Wielkim Szlemie" po prostu nie szło. Rzucił klątwę i koniec! Sam już kiedyś wspominałem, że uwielbiamy wymyślać takie historie.

Dziś rano przeczytałem wywiad Pawła Wilkowicza z Apoloniuszem Tajnerem w serwisie sport.pl. I fragment tego wywiadu otworzył mi oczy. Co mówi Tajner a propos tamtego słynnego Turnieju?

Było jasne, że Adam powinien to wygrać. A jednak w głowie siedziały różne rzeczy. Czy to udźwigniemy? Wtedy, gdy wracaliśmy do domu na święta, padły te słynne słowa Piotrka Fijasa: "Ty się Polo nie martw, jeszcze się wszystko do turnieju zdąży spieprzyć". Tak wtedy czuliśmy. Adam jest najlepszy na świecie, ale przecież tego nie wygra. Bo od wygrywania turnieju są inni.

I wtedy przejrzałem na oczy. Małysz nie rzucił żadnej klątwy na Turniej Czterech Skoczni. Przecież on ten turniej odczarował! Turniej Czterech Skoczni, te specyficzne igrzyska skoków narciarskich, pojedynek o tytuł króla czterech aren, którym mitycznością może dorównać jedynie Holmenkollen. W końcu tym królem jest Polak. Pierwszy raz po tylu latach! Bez kompleksów, bez poczucia, że coś się "spieprzy". Bo faktycznie zazwyczaj tak dotąd było, pisałem już o tym dokładnie 3 lata temu - pytałem wówczas (z realną nadzieją na twierdzącą odpowiedź), czy wreszcie skończy się w polskich skokach epoka bohaterów romantycznych naznaczonych fatum rodem z greckiej tragedii. Być może naprawdę z niej wychodzimy (są ku temu przesłanki), ale wygrana w TCS byłaby bardzo smakowitym tego dowodem. A skoro nie ma klątwy, to znaczy że odpada nam ważne utrudnienie.

Recepta na sukces jest prosta jak konstrukcja cepa: jeśli jest forma sportowa, to należy po prostu wyjść na belkę i zrobić to, co się umie najlepiej. Tak jest nie tylko w skokach narciarskich. Tak jest w życiu. Dopóki dusi nas zmora kompleksów (tu dopiszmy sobie: narodowych, osobistych i wszelakich innych) i wyobrażenie klątw, choć byśmy byli najlepiej przygotowani "merytorycznie" (w przypadku sportu bardziej pasowałoby: "technicznie" lub "fizycznie"), nie damy rady. A przecież tę zmorę tworzy nie kto inny, tylko my sami. I my sami (z pomocą, na przykład, psychologa sportowego) możemy ją zdjąć z własnych piersi. Skoro "dał nam przykład" Adam Małysz, to grzechem byłoby nie pójść za jego śladem.

Ale ale, rozpisuję się, mądruję, a polskim skoczkom chyba już nie trzeba tego wszystkiego tłumaczyć. Prezes Polo Tajner mówi w tym samym wywiadzie:

Dziś jesteśmy zupełnie inni, nasi skoczkowie są inni. Dla nich już nie ma takich barier. Oni wszędzie jadą wygrywać, od nikogo nie czują się gorsi. Widzę ich pewność siebie i to jest coś, czego w dawnych czasach nie mieliśmy. 


Nie trzeba nikogo przekonywać, że Kamil Stoch umie skakać po mistrzowsku. Tylko czy tym razem jest w odpowiedniej formie? Podobno tak. Przekonamy się o tym bardzo szybko i oby nie było to szybkie rozczarowanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz